Cóż ja mogę powiedzieć? Jestem zadowolona z tego rozdziału. Na pewno w tym rozdziale napotkacie gdzieś jeszcze Ci, Cię, Ciebie napisane wielką literą, ale to dlatego, że Luie uświadomiła mnie jak już rozdział był w połowie gotowy, i pewnie nie wszystkie literówki wyłapałam. Chwała jej za to! (Ostatnia kwestia jest z premedytacją, bo tak lepiej wygląda :P)
Dedykuję go Luie. {szeptane-wspomnienia},
bo w tej części jest bardzo dużo 'miękkiego', uczuciowego Syriusza!
Tym razem się postarałam, wiem co przy czym pisałam, więc proszę otwierajcie WSZYSTKIE linki (bo tytuł może być ten sam, ale piosenka inna ;)), bo robią niesamowity nastrój i każda część straci na wartości bez melodii!
Nie bardzo wiedział co
się z nim dzieje, co dzieje się z jego sercem kiedy widział tę zgrabną brunetkę,
ani co wyprawia się w jego głowie, kiedy ona go całowała. Jeszcze nigdy nie czuł
się w ten sposób. Żadna z jego dotychczasowych dziewczyn nie dawała mu tyle
satysfakcji samą swoją obecnością. Już sama świadomość, że Rose jest gdzieś w
pobliżu sprawiała, że na jego ustach mimowolnie pojawiał się uśmiech, a serce
zaczynało bić jak szalone. Dziwiło go to. Nie potrafił przy niej grać tego chłodnego
Casanovy, którego znali wszyscy. Syriusz Black rozczulał się na widok jej
smutnej miny, starał się wtedy zrobić wszystko żeby ją rozweselić. Smucił się
wtedy kiedy ona była smutna, śmiał się wtedy kiedy ona się śmiała. Chciał spędzać
z nią każdą minutę jego życia. Jednak nie mógł jej nic zagwarantować. Sam nie
do końca wiedział co się z nim dzieje, więc tym bardziej nie potrafiłby jej
tego wyjaśnić, a nie chciał jej skrzywdzić. Rosaline jednak wydawała się
znacznie bardziej wyrozumiała niż mogłoby mu się wydawać. Nie naciskała na niego, nie obłapiała
jak poprzednie dziewczyny, nie oczekiwała od niego miłosnych wyznań na każdym
kroku. Już wtedy wiedział, że to nie jest kolejna przelotna znajomość, że nie
pozwoli jej tak prędko odejść, że jest ideałem.
JEGO ideałem.
Złapał jej dłoń w swoją
i wsadził obie do kieszeni swojego płaszcza, gdy szli na spacer przez zaśnieżone
błonia. W odpowiedzi posłała mu jedynie delikatny uśmiech.
- Coś Cię dręczy? – zapytał, zatrzymując się i jednocześnie
łapiąc dziewczynę za ramiona, tak, że chcąc nie chcąc musiała na niego spojrzeć.
Rozpływała się pod wpływem jego spojrzenia, które wydawało się przeszywać ją na
wskroś.
- Nie… to znaczy tak… sama nie wiem… - nie potrafiła
swoich emocji ubrać w słowa. Uśmiechnęła się do niego przepraszająco. Pogładził
lekko dłońmi jej ramiona.
- Wiesz, że możesz mi powiedzieć? Chcę Ci pomóc jeżeli
masz jakiś problem. – Black naprawdę przejmował się tym co czuje Rosaline i
mimo, że zgrywał bezdusznego, to pod tą maską krył się czuły mężczyzna, którego
Łapa rzadko wypuszczał na światło dzienne.
- Wiem, ale to skomplikowane. Bo… bo ja się martwię…
martwię się o Lily i o Jamesa. – zaczęła niepewnie.
- Ale coś z nimi nie tak? Rozmawiałem dzisiaj z Rogaczem
i daje słowo, że wszystko z nim w porządku, oprócz tego, że jest kompletnym
idiotą, ale w jego przypadku to akurat oznaka zdrowia. – dziewczyna zachichotała
cicho.
- Nie, nie o to chodzi. Chodzi o NICH. Ja mam takie… hmmm…
- zastanowiła się chwilę. - …przeczucie, że oni powinni być razem i już
wszystko układało się, szło w dobrym kierunku, zaprzyjaźnili się, Lilka zgodziła
się umówić z Rogaczem, no i teraz ma jakieś wątpliwości... A Ty co o tym myślisz?
- Myślę, Rose, że nie powinnaś zaprzątać sobie tym tej
swojej pięknej główki. – to mówiąc, ucałował ją czule w czubek głowy, mocno
przytulając do siebie. Rosaline wsunęła ręce pod płaszcz chłopaka, chcąc poczuć
jak najmocniej jego bliskość. Przymknęła oczy, kładąc głowę na jego klatce
piersiowej. Uśmiechnęła się delikatnie, gdy usłyszała jego miarowo bijące
serce. Miała przeczucie, że Lily i James powinni być razem, tak samo jak
przeczuwała, że Syriusz nie traktuje jej na równi z innymi. Codziennie rano,
budząc się, miała nadzieję, że w żadnej z tych spraw się nie myli.
***
Spojrzała na profil
Remusa, kiedy szli zaśnieżonymi błoniami w całkowitej ciszy. Szedł prosto przed
siebie, a jego usta wykrzywione były w delikatnym uśmiechu. Liczne blizny na
jego młodej twarzy sprawiały, że wyglądał na znacznie starszego i dużo bardziej
zmęczonego niż rzeczywiście był. Przez chwilę szli w zupełnej ciszy, jedynie śnieg
skrzypiał pod ich butami. Rudowłosa wyprzedziła Lupina i zaczęła iść przed nim tyłem.
Chłopak zdziwiony nieco zwolnił kroku i podniósł wysoko brwi. Evans uśmiechnęła
się szeroko do przyjaciela, łapiąc go za przeguby rąk.
- Powiedz mi, Remusie, jak to jest być zakochanym? –
zapytała miękkim głosem, spoglądając w miodowe oczy chłopaka, który w tym
momencie nieco się zaczerwienił.
- Lily…eeee… ja nie wiem… - zająknął się, starając się
uniknąć uważnego wzroku Evans. Dziewczyna, przechyliła głowę nieco na bok, mrużąc
oczy. Uśmiech wciąż nie schodził z jej zaczerwienionej od mrozu twarzy.
- Oh, przestań! Widzę, że wpadłeś po uszy! – Lunatyk, o
ile to możliwe, zarumienił się jeszcze bardziej, a Lily zachichotała dziko,
widząc zmieszaną minę przyjaciela. – To wspaniale!
- Wcale nie Lil. – Remus znacznie zmarkotniał, wsadził ręce
do kieszeni płaszcza. – Widzisz, jeżeli tak jak ja, masz futerkowy problem, to wygląda to zupełnie inaczej.
- Przestań Lunatyku, nie powinieneś postrzegać się
poprzez swoje wilkołactwo. – ściszyła głos prawie do szeptu, mimo, że śnieg
okrywający błonia, doskonale wygłuszał każde ich słowo, a w około nie było ani żywej
duszy.
- Ja po prostu uważam, że nie zasługuję na coś takiego
jak miłość. – pogmerał chwilę butem w śniegu, po czym ruszył dalej przed
siebie. Evans złapała go pod ramię, wtulając twarz w rękaw jego szarego płaszcza.
– Ale gdybym, nie był chory, myślę, że
unosiłbym się ze szczęścia kilka centymetrów ponad ziemią. Najdrobniejsze
codzienne czynności sprawiałyby mi radość, a jeszcze szczęśliwszy byłbym gdybym
mógł dzielić się nią z ukochaną osobą. Najwięcej przyjemności, sprawiałby mi
jednak uśmiech na twarzy mojej kobiety. – posłał w stronę rudowłosej promienny
uśmiech, błądząc nieobecnym wzrokiem, po czubkach drzew zakazanego lasu.
- Remusie, jak nikt zasługujesz na miłość. – szepnęła
Evans, mocniej ściskając ramię chłopaka. – To co mówisz o miłości, to jak
traktujesz innych jest niebywałe, niewiarygodne.
- A jednak jestem potworem.
– Lupin spuścił głowę, wpatrując się w sznurówki swoich wysłużonych, zimowych
butów.
- Jesteś głupi, a nie potworem. Jesteś najwspanialszym, a
jednocześnie najgłupszym facetem w historii. – zachichotała cicho, wsadzając dłoń
do kieszeni jego płaszcza i splatając ich palce razem. Remus w duchu dziękował
Bogu za takich przyjaciół. Nie mógł wyobrazić sobie lepszych. Przy nich,
naprawdę czuł się wyjątkowy, a każdy z nich był zupełnie inny. James zawsze
stanąłby w jego obronie, Syriusz nigdy nie owijał w bawełnę i służył dobrą radą,
Peter, gotowy był godzinami wysłuchiwać jego monologów, Rosie potrafiła poprawić
mu humor jak nikt inny, a Lily…Lily po prostu była i zawsze go wysłuchała,
nigdy nie wyśmiała jego problemów jeśli były wyjątkowo błahe i głupie. Zawsze służyła
pomocą, nie tylko jemu, ale i innym, nawet kiedy sama musiała się dla nich poświęcić.
W ludziach zawsze szukała dobrych cech, nawet
w Rogaczu, którego nigdy nie lubiła, widziała wiele pozytywów. Dlatego też,
Remusa nie zdziwiła jej postawa kiedy powiedział jej o swoim futerkowym problemie.
Uśmiechnął się do rudowłosej ponuro, gdy ta nie
spuszczała wzroku z jego twarzy. Ścisnął jej dłoń swoją i pierwszy raz podczas
tej rozmowy odważył jej się popatrzeć prosto w oczy. Widziała w nich mieszaninę
strachu, zaniepokojenia, ale także niemą prośbę.
-
Więc? O czym chcieliście ze mną porozmawiać? – spojrzała po kolei na każdego z
Huncwotów. James stał w lekkim rozkroku z założonymi rękoma i patrzył to na
Remusa, to na Lily, Black rozsiadł się wygodnie okrakiem na krześle, zupełnie
jakby dosiadał małego kucyka, ramiona kładąc na oparciu, a Peter ze
zdenerwowania trząsł nogami, obgryzając paznokcie. Uniosła wysoko brwi,
wyczekująco patrząc na Lupina.
-
Właściwie, to ja… ja chciałem ci coś powiedzieć. – mruknął niepewnie Lunatyk,
cofając swoją dłoń i prostując się sztywno na kanapie. – Tylko bardzo cię proszę,
żeby ta informacja, nigdy, przenigdy nie wyszła za próg tego pomieszczenia. –
Lily pokiwała ochoczo głową, dając tym samym do zrozumienia chłopakowi, żeby
kontynuował. Remus spuścił głowę, intensywnie patrząc się na swoje dłonie.
Chwilę pomiędzy nimi panowała zupełna cisza. Szatyn miał wrażenie, że Lily zaraz usłyszy jego coraz szybciej bijące
serce.
-
No dalej Remusie, wykrztuś to z siebie. – Rogacz położył, dłoń na ramieniu
przyjaciela, dodając mu tym samym odwagi i otuchy. Lupin kiwnął kilka razy głową
i spojrzał ponownie na twarz Evans.
-
Obiecaj też, że postarasz się to zaakceptować, oczywiście nie chcę cię do
niczego zmuszać, ale nie chciałbym, żebyś z tego powodu całkowicie się ode mnie
odwróciła. – serce rudowłosej zaczęło bić znacznie szybciej niż kiedykolwiek.
Nigdy w życiu nie widziała Huncwotów takich poważnych. Spojrzała na Pottera, z
którego twarzy nie potrafiła odczytać żadnych emocji. Jeżeli to ich kolejny żart,
to zabiję ich po kolei, gołymi rękoma – obiecała sobie w myślach.
-
Remus, powiesz wreszcie o co chodzi? – zapytała zniecierpliwiona Lily, próbując
złapać kontakt wzrokowy z przyjacielem.
-
Mam problem…futerkowy problem. – mruknął, niemalże szeptem. Czuł się jakby
przez jego ciało przeniknął duch, a jego niewidzialna ręka coraz mocniej
zaciskała się na jego żołądku.
-
Nie bardzo rozumiem o co chodzi… - powiedziała zdezorientowana Evans, spoglądając
kątem oka na Syriusza, który oparł brodę na dłoniach.
-
Jest wilkołakiem, Evans. – odpowiedział za przyjaciela Black, przewiercając Rudą
wzrokiem. Z serca Lunatyka opadł jeden z kamieni, które na nim ciążyły. W głębi
duszy dziękował Łapie za to, że wyręczył go w tym trudnym wyznaniu, jednak z
drugiej strony, pluł sobie w brodę, że nie był na tyle odważny, by samodzielnie
wyznać prawdę swojej przyjaciółce.
-
Że kim? – Lily ze zdumienia nie była w stanie się poruszyć, dopiero po chwili
zorientowała się, że na chwilę przestała oddychać. Zamrugała kilkukrotnie,
jakby nie dowierzając w to co przed chwilą usłyszała. Patrzyła intensywnie w Remusa,
który za wszelką cenę unikał jej wzroku. Chłopak po chwili zerwał się na równe
nogi i wściekły kopnął w najbliżej stojący stolik, który przesunął się kilka
metrów dalej.
-
Wiedziałem żeby tego nie mówić, wszystko zepsułem! – warknął, łapiąc się palcami
za włosy. Syriusz z Jamesem natychmiast rzucili się by uspokoić przyjaciela.
Evans nie potrafiła uświadomić sobie jak taki inteligentny i spokojny chłopak
jak Remus, mógł w każdą pełnię księżyca stawać się bezlitosną bestią. Jak to w
ogóle możliwe, że coś tak okropnego mogło przydarzyć się tak wspaniałej osobie.
Rudowłosa bez chwili namysłu zerwała się z kanapy i przecisnęła się między
Rogaczem i Łapą. Objęła Lupina ramionami przytulając go mocno do siebie. Chłopak
był w takim szoku, że w pierwszym momencie nie dotarło do niego to co przed
chwilą się stało. Dopiero po chwili otrząsnął się i też objął dziewczynę. Z jej
oczu wypłynęło kilka dużych łez, które spłynęły po jej policzkach i swoją drogę
skończyły na brązowym swetrze chłopaka, w który szybko wsiąknęły.
-
Remusie, to zbyt błahy powód, by rezygnować z takiej wspaniałej przyjaźni.
-Wymamrotała w jego ramię, pozwalając by z jej oczu płynęły łzy. Kamień opadł z
serca Lupina. Przymknął oczy i wtulił twarz w kasztanowe włosy Evans.
- Remus, halo! – rudowłosa wyrwała go z zamyślenia.
- Proszę? Przepraszam, zamyśliłem się. – posłał jej
przepraszający uśmiech. – Więc o co pytałaś?
- Opowiedziałam ci właśnie historię, jak to byłam w tobie
szaleńczo zakochana w drugiej klasie! – wystawiła mu język, na co Remus krótko
się zaśmiał. – A o czym tak myślałeś?
- Wspominałem, jak na piątym roku w Pokoju Życzeń
powiedziałem Ci, że jestem wilkołakiem. – posłał w jej stronę serdeczny uśmiech.
- Ahhh…później całą noc nie spałam. Nie mogłam uzmysłowić
sobie tego, jak taki spokojny facet jak ty, może zamieniać się w pełnię w krwiożerczą
bestię.
- Oh nie przesadzaj! Jestem całkiem miłym wilkołakiem. –
zaśmiali się oboje, a ich śmiech stłumił zalegający na ziemi śnieg. Po tylu
latach spędzonych z Huncwotami, nauczył żartować się ze swojej choroby, jednak
wciąż postrzegał siebie poprzez pryzmat likantropii i nikt do tej pory nie był
w stanie tego zmienić, nawet najlepsi przyjaciele pod Słońcem, którzy
pieszczotliwie nazywali jego wilkołactwo futerkowym problemem i nie odbierali
tego jako realny problem. Faktycznie, pełnie były męczące, już kilka dni wcześniej
Remus zaczynał czuć się znacznie gorzej, jednak dzięki szkolnej pielęgniarce,
Lily, która co miesiąc ważyła dla niego eliksir dodający wigoru, a także pozostałej
czwórce przyjaciół, pełnie stały się dla niego mniej nieprzyjemne. Lupin był
wdzięczny Dumbledore’owi za to, że przyjął go do szkoły i umożliwił mu poznanie
tych wspaniałych osób. Czasami Remus odnosił wrażenie, że Albus przewidział, że
ci Gryfoni, będą trzymać się razem.
***
Syriusz przeczesał dłonią
włosy, po czym odpalił zmarzniętymi dłońmi kolejnego papierosa. Zupełnie
zignorował grupę siedemnastoletnich Puchonek, które zachichotały na ich widok.
James odbił się rękoma od ściany i podszedł do przyjaciela, stojącego przy
drugim filarze. Wyciągnął do niego rękę, na której Black od razu położył
mugolskiego skręcanego papierosa.
- Wiesz, Łapa...- przerwał
Rogacz, aby odpalić skręta. -... Nie sądziłem, że dożyję tej chwili, w której będziesz
na tyle zakochany, żeby olać, seksowne Puchonki. - Black machnął na przyjaciela
ręką, wypuszczając dym z ust. Oparł się ramieniem o gruby filar, a nogi skrzyżował
w kostkach. Popatrzył na przyjaciela spode łba i wrzucił do śniegu spaloną zapałkę.
Wciąż nie mógł ze swoich myśli wyrzucić Rose. Cały czas zastanawiał się co właśnie
robi albo gdzie jest. Powoli zaczynał podejrzewać, że wariuje i niedługo zamkną
go na oddziale psychiatrycznym w Świętym Mungu. Prychnął cicho pod nosem, oglądając
z bliska rozżarzoną końcówkę papierosa.
- Rosie nie lubi jak palę. -
zaczął, mimowolnie uśmiechając się pod nosem, na wspomnienie brunetki. - Uważa,
że się truje, a poza tym nie lubi całować popielniczki. - James oparł się na łokciach,
na kamiennym ogrodzeniu dziedzińca, spoglądając na zasypaną śniegiem fontannę.
Mocno pociągnął z papierosa, po czym odwrócił głowę w stronę przyjaciela. Black
zgasił peta butem, po czym oparł się tuż obok Pottera.
- Teraz oboje mamy przerąbane
Rogaś... - westchnął ciężko Syriusz, trąc dłońmi o siebie i chuchając na nie.
- Ty przynajmniej swoją usidliłeś...
No albo ona Ciebie. - zarechotał Rogacz za co Black trzepnął go solidnie w głowę.
- Za to moja jakoś nie chce...
- A tu cię zdziwię drogi
kolego - odparł Black, uśmiechając się tajemniczo. Potter uniósł wysoko jedną
brew. Spojrzał na przyjaciela jak na człowieka niespełna rozumu. Jednak Syriusz
kontynuował, ignorując jego wymowne spojrzenie. - A tak, że rozmawiałem z
McRain.. - Łapa powiedział to takim tonem, jakby opowiadał o tym, że pokonał
Tego-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać po śniadaniu.
- I? - niecierpliwił się
Rogacz, czekając na wyjaśnienia.
- A to, że z rozmowy z nią wywnioskowałem, że
powinieneś wkroczyć teraz do akcji, bo pojawił się jakiś przygłup na horyzoncie
i nasza Ruda się nim niebezpiecznie mocno zainteresowała.
- Eeee, chodzi o Logana, mówiłem
ci o nim. Evans jest zbyt inteligentna żeby się z nim umówić. Nie wiem czy on
poza swoimi mięśniami ma jeszcze czym jej zaimponować. Jest tępy jak noże z
kuchni. Dalej jest przekonany o tym, że uwierzyliśmy mu w to, że kiedyś wypił
sam dwie butelki Ognistej i dalej stał na nogach. - oboje zaśmiali się głośno
na wspomnienie, opowiadającego im o swoich alkoholowych podbojach, Duriego
Logana. - Swoją drogą w Sylwestra możemy to łatwo sprawdzić. - oczy Pottera
niebezpiecznie rozbłysły, a na usta wpłynął ironiczny półuśmiech.
- Dobra Rogaś... - Syriusz klepnął
przyjaciela lekko w ramię, prostując się. -... Kończ tego szluga i zmywamy się.
Nie chcę żeby McGonagall znowu wlepiła nam tygodniowy szlanan za palenie
papierosów. - wzdrygnął się na samo wspomnieni, okropnych chwil spędzonych w
towarzystwie woźnego Filtcha. Potter ostatni raz pociągnął z papierosa, po czym
wyrzucił go w najbliższą zaspę. W ciszy powlekli się przez zaśnieżony
dziedziniec do zamku.
***
Wyszła przez obskurne
drzwi na ciemny korytarz. Jedynie na jego końcu, zielonym płomieniem, paliła się
niewielka świeca, dając nikłe światło. Lily niepewnie wykonała pierwszy krok,
parkiet pod czarnym zakurzonym dywanem zaskrzypiał donośnie. Wyciągnęła przed
siebie rękę z różdżką, którą oświetliła sobie korytarz. Obrazy na ścianach były
przekrzywione, a ramy pokrywały duże ilości kurzu. Na niedziałających
kinkietach zalegały ogromne pajęczyny. W momencie kiedy chciała wykonać kolejny
krok, na przeciwległą stronę korytarza wpadła postać, w długiej czarnej pelerynie
i kapturze, z wyciągniętą różdżką. Mężczyzna odwrócił się w jej stronę. W tej
chwili serce rudowłosej przestało bić. Jego twarz zakrywała maska. Spojrzał
stalowymi oczyma na nią. Strach ją sparaliżował, gdy mężczyzna ruszył szybkim
krokiem w jej stronę. Nie mogła się ruszyć, kiedy nieznajomy skierował swoją różdżkę
w jej stronę.
- Avada…
W tym momencie rudowłosa obudziła się cała zlana
zimnym potem. Otworzyła szeroko oczy, oddychając głęboko. Prędko rozejrzała się
po pomieszczeniu, jakby chcąc upewnić się, że na pewno się obudziła. Kotary we
wszystkich łóżkach były pozasuwane. Całkowitą ciszę w dormitorium zakłócały
jedynie miarowe oddechy jej współlokatorek. Spojrzała na zegarek, który
wskazywał pierwszą dwadzieścia trzy. Wstała z łóżka, naciągając na stopy ciepłe
kapcie. Narzuciła na siebie trochę za dużą bluzę Syriusza i nieco jeszcze
zaspana zeszła do Pokoju Wspólnego.
-
Rogacz? – ściągnęła brwi, widząc bruneta, siedzącego na fotelu pochylonego nad
stolikiem stojącym naprzeciwko kominka w Pokoju Wspólnym. Zawzięcie pisał coś
na skrawku pergaminu. Płomienie dogasające w kominku odbijały się w szkłach
jego okularów. Podniósł trochę zmęczony wzrok na Gryfonkę. – Nie śpisz? – usiadła
na kanapie i podciągnęła kolana pod brodę.
-
Musiałem napisać do rodziców. – upchnął, złożony pergamin, głęboko do kieszeni
spodni. Przetarł oczy pod okularami, po czym ziewnął przeciągle. – A Ty czemu
nie śpisz? – uśmiechnął się do niej, opierając się łokciami na kolanach i
splatając palce ze sobą.
-
Miałam koszmary. – posłała w jego stronę blady uśmiech, zawieszając wzrok, na
ogniu palącym się w kominku. Jednak cichy głosik w jej głowie, wciąż uparcie powtarzał, że to nie był zwykły koszmar. Po chwili prychnęła głośno, przerywając panującą
pomiędzy nimi ciszę. Potter uniósł wysoko brwi do góry. – Dzisiaj się nie wyśpimy,
jutro całonocna warta, a pojutrze Sylwester. Super. Już bokiem wychodzi mi
bycie Prefektem.
-
Nie wydaje Ci się czasami, że Dumbledore wariuje? Te wszystkie zasady, warty,
ochrona…W dodatku mama mi kiedyś wspomniała, że chce do szkoły wezwać aurorów.
-
Ehhh… Zupełnie tego nie rozumiem. Przecież Sam-Wiesz-Kto nie jest na tyle głupi,
żeby napaść na Hogwart. – rozprostowała nogi w kolanach, wygodnie układając się
na kanapie. – Poza tym, to chyba dobrze, jeżeli w zamku pojawią się aurorzy. Będziemy
bezpieczni… - mruknęła ponuro.
-
Ministerstwo jest skorumpowane! Aurorzy są w szeregach Voldemorta, Lily,
nigdzie nie jest bezpiecznie, a na pewno nie tam. Oni nie zapewnią nam
bezpieczeństwa, sami musimy zadbać o dobro naszego świata. – Rogacz znacznie ściszył
głos, dokładnie dbając o to, żeby usłyszała go jedynie rudowłosa.
-
James… zdajesz sobie sprawę, że to brzmi absurdalnie? To… to wszystko, mam wrażenie,
że to jakaś mrzonka, senny koszmar, że zaraz się obudzę i ta ciemność się rozpłynie.
– Lily wstała, obejmując się ramionami. Podeszła do okna. Spojrzała na skąpane
w ciemności, ośnieżone błonia. Wiotkie gałęzie drzew uginały się pod zalegającymi
na nich kopach śniegu. Było tak spokojnie, zupełnie jakby w świecie
czarodziejów nic się nie działo. Jakby nie było na świecie zła. Dreszcz przebiegł
po jej plecach. Sama nie widziała czy to z zimna, czy spowodował to fakt, że
Potter podniósł się z fotela i ruszył w jej stronę.
-
Bardzo chciałbym żeby tak było, żebym nie musiał codziennie wstawać i kłaść się
z myślą, czy następnego dnia nie zginie ktoś z moich bliskich. Martwię się o
rodziców, o Syriusza, Petera, Remusa, Rose, o ciebie… Chciałbym żebyś była
bezpieczna i szczęśliwa, żebym mógł patrzeć jak się uśmiechasz, jak jesteś szczęśliwa,
żebyś się nigdy nie smuciła. Była wolna od problemów i strachu, wierz mi, że gdybym mógł, przejąłbym od ciebie wszystkie twoje troski. – zadrżała,
kiedy poczuła jego dłoń na jej ramieniu, jednak nie odsunęła się. Bliskość
bruneta działała na nią kojąco, uspokajała ją, to przy nim czuła się
najbezpieczniej. Przesunął swoją dłonią wzdłuż jej ręki, łapiąc jej palce w
swoje. – Ale zobaczysz, że już niedługo to wszystko się skończy. – nie wyrwała
swojej dłoni, już wtedy podjęła decyzję, że to jest ten czas. Że nadszedł
odpowiedni moment. Musi zacząć żyć chwilą. W tych mrocznych czasach, które
nastały, nie ma czasu do stracenia, nie ma czasu by czekać na jutro, które może
nie nadejść. W jej głowie obijały się słowa Rose, które brunetka powtarzała jej
wielokrotnie: Lily, on wcale nie jest
taki zły…, Nie masz na co czekać, skąd
wiesz, że jutro wstanie słońce? Może już nigdy nie uda ci się spróbować. -
Ludzie nie będą żyli w ciągłym strachu, będą wolni, bezpieczni i szczęśliwi.
Nie będą musieli wybierać między dobrem, a złem. Jedynym problemem, będzie
zdobycie ukochanej osoby… - odwróciła się w jego stronę, stając z chłopakiem
twarzą w twarz. W półmroku panującym w Pokoju Wspólnym, jego oczy błyszczały
niczym dwie świece, zupełnie jakby płakał.
-
Wierzysz w to? – zapytała ochrypłym głosem, niemrawo podnosząc na niego wzrok.
Mocniej ścisnął jej dłoń w swojej i zrobił niewielki krok w jej stronę, tak, że
prawie dotknęli się brzuchami. Posłał jej blady uśmiech kiedy również jej palce zacisnęły się na jego ręce.
-
Trudno jest nie wierzyć w nic, więc najlepiej uwierzyć w lepsze jutro. Tak, tak
jest zdecydowanie łatwiej. – jak w spowolnionym tempie widział, jej rękę, która
powoli, centymetr po centymetrze przybliżała się do jego twarzy. Przymknął
powieki, kiedy poczuł jak jej zmarznięte palce stykają się z jego rozpalonym
policzkiem. Nabrał głośno powietrza do płuc, kiedy jej dłoń spoczęła na jego
ramieniu. Powolutku, jakby bojąc się, że ta sytuacja okaże się nieprawdą,
otworzył oczy. Jednak nim zdążył zareagować, delikatne wargi rudowłosej dotknęły
jego ust. Był w takim szoku, że dopiero po dłuższej chwili dotarło do niego to
co się właśnie stało. Uśmiechnął się lekko, z zapałem oddając pocałunek. Oplótł
ją mocno ramionami w talii, rozkoszując się jej bliskością. Kolana niemalże ugięły
się pod nim, kiedy Lily wplotła palce w jego rozczochrane kruczoczarne włosy.
Zaśmiał się cicho, nie przestając jej całować. Poluźnił uścisk, kiedy poczuł na
swoim policzku łzę. JEJ łzę.
Nieznacznie odsunął ją od siebie, by móc na nią spojrzeć. Kasztanowe kosmyki
wyswobodziły się spod władzy cienkiej gumki i sterczały w każdą stronę.
Intensywnie zielone oczy błyszczały jak tafla lustra, a na zarumienionych
policzkach pojedyncze łzy nakreśliły dwie prawie niewidoczne wilgotne ścieżki,
które kończyły się w okolicy brody. Złapał jej twarz w swoje dłonie i kciukami
otarł mokre lica dziewczyny.
-
Co się stało, czemu płaczesz? – zapytał miękko, spoglądając na nią zza swoich
okularów. – Na pewno nie całuję tak źle. – mruknął, na co Evans uśmiechnęła się
delikatnie i pokręciła szybko głową.
-
Po prostu nie wiem jak mogłam czekać tak długo, jak mogłam tak długo się
zastanawiać, wahać… - zimną dłonią błądziła po jego twarzy. Przeczesała włosy
tuż nad czołem chłopaka, dotknęła jego brwi, przejechała palcami po szorstkim
policzku, swoją drogę kończąc na ciepłych wargach Pottera. – Możesz to
powiedzieć? Raz jeszcze, chcę to usłyszeć od ciebie. – mruknęła przybliżając się
do niego. Spojrzała w jego przepełnione miłością, orzechowe tęczówki.
- Kocham Cię. – powiedział, po czym, nie czekając na jej
odpowiedź, namiętnie ją pocałował.