.

poniedziałek, 12 sierpnia 2013

ROZDZIAŁ XI



Dla Karoliny.
Minęły dwa tygodnie, od starcia Lily i Severusa, a szkoła wciąż huczała od plotek. Tak właściwie, nikt oprócz Rudej i Ślizgona nie wiedział co tak naprawdę stało się tamtego południa. Od kilku dni rudowłosa chodziła obrażona na Jamesa, który chcąc zaprosić ją na bal bożonarodzeniowy, zaczarował trzy zbroje, które śpiewały Lily, pójdziesz ze mną na bal? do melodii znanej kolędy, przez cały dzień chodząc za Evans. Potter jednak nie rezygnował i co rusz, albo obrywał jakąś wyjątkowo paskudną klątwą, albo – w przypływie nagłej dobroci – Ruda obrzucała go jedynie pogardliwym spojrzeniem.
Pod koniec listopada spadł pierwszy śnieg, który przypomniał wszystkim, nie mającym jeszcze partnerów na bal, że czas najwyższy wziąć sprawy w swoje ręce i nie czekać na cud. Oczywiście śnieg jak szybko się pojawił tak szybko znikł. Syriusz jednak nie próżnował, od kilku tygodni, aktywnie szukał odpowiedniej towarzyszki. W zeszłym roku bawił się razem z Arclissą Boumond, rok starszą Puchonką. Remus po ostatniej pełni był tak wyczerpany, że przez cały tydzień snuł się po Hogwarcie niczym cień człowieka i nie miał nawet siły pomyśleć o tym z kim pójdzie. Lily jeszcze przed rozpoczęciem przygotowań do balu, miała go dość. Potter na każdym kroku zadręczał ją prośbami o wspólne pójście, a Rosie oczywiście starała się namówić Evans, by wreszcie się zgodziła.

            - Rogacz, mamy deficyt dobrych dup w Hogwarcie. – mruknął Black ze zrezygnowaniem zagłębiając się w miękkim materiale fotela, stojącego naprzeciwko kominka. Remus z Jamesem jednocześnie wybuchli śmiechem, a Peter im zawtórował. Łapa zmierzył ich chłodnym spojrzeniem i wywrócił oczami.

            - Znam taką jedną DUPĘ, z którą mógłbyś pójść. – zachichotał Potter, szepcząc coś na ucho Lunatykowi, po chwili i on zaniósł się śmiechem. Młody arystokrata od razu bardziej zaciekawił się rozmową.

            - Ilsa McPatterson. – Rogacz nie wytrzymał i zaśmiał się tak głośno, że uczniowie zgromadzeni w Pokoju Wspólnym zwrócili swoje zdziwione spojrzenia w ich kierunku.

            - Pewnie pójdzie z bratem tak jak ostatnio! – Syriusz wykrzywił się w grymasie, gdy wyobraził siebie w objęciach tej niskiej, krępej Gryfonki, z przetłuszczonymi mysimi włosami i z mnóstwem pryszczy na twarzy.

            - Kate Barents z chęcią poszła by z Tobą, nie tylko na bal… - Remus puścił oczko przyjacielowi.

            - Chyba obraziła się, za to jak ostatnio spławiłem ją w Sali Wejściowej. – chwilę zastanowił się czarnowłosy, mrużąc lekko oczy.

            - Mnie za to Allyson nie odpuszcza na krok! Jest taka wkurzająca! – żachnął się James, krzywiąc się.

            - Przynajmniej wiesz teraz jak czuje się Lily. – zachichotał Peter, przybijając piątkę Blackowi. Potter prychnął cicho, patrząc na Syriusza z iście huncwockim uśmiechem.

            - Łapo, Rosie zaliczana jest do grona „Dobre dupy Hogwartu, z którymi Syriusz mógłby iść na bal”! – zniżył głos do poziomu szeptu, nachylając się nad przyjacielem. W oczach Blacka zabłysnęły wesołe ogniki, którym towarzyszył leki uśmiech na jego przystojnej twarzy.

            - A wiesz, że to jedna z mądrzejszych rzeczy, które kiedykolwiek powiedziałeś? – Black uśmiechnął się, widząc McRain, która zeszła właśnie ze schodów prowadzących do damskiego dormitorium i rozsiadła się obok Jamesa. Brunetka już od dłuższego czasu, wywoływała w Blacku jakieś nieznane mu do tej pory uczucia. Gdy tylko zjawiała się gdzieś w pobliżu na jego twarzy automatycznie pojawiał się uśmiech, a żołądek wykręcał się w różnych kierunkach. Miejsca, które choćby przez przypadek musnęła dłonią przyjemnie mrowiły go, a po plecach przebiegał zagadkowy dreszcz.

            - Gdzie Lily? – od razu ożywił się Potter.

            - W dormitorium. Powtarza transmutację. – mruknęła beznamiętnie, poprawiając wystającą, ze swetra Remusa metkę. Chłopak uśmiechnął się do niej w geście podziękowania.

            - W piątek wieczorem?! Po co?! – Rosie wzruszyła ramionami, ignorując wybuch Blacka.

            - W tym roku mamy OWuTeMy! – oburzyła się Lily, która właśnie stanęła za fotelem Syriusza. – Wy też powinniście zacząć powtarzać! Ani się nie obejrzycie i już wszyscy będziemy pisali testy!

            - Liluś, ty i tak zdasz na same wybitne. – wtrącił się James odchylając się nonszalancko na kanapie. Evans zignorowała jego wypowiedź, prychając cicho.

            - Racja, powinnaś trochę przystopować Ruda. Testy są dopiero pod koniec roku, a mamy dopiero listopad… - zaczął Remus jednak rudowłosa mu przerwała.

            - Już prawie grudzień … chociaż może macie rację… - zaczęła przecierając zmęczone oczy. – Jestem już zmęczona tą nauką. – mruknęła siadając na miękkim dywanie i opierając się plecami o kolana McRain.

            - Ej, McRain… - zaczął Syriusz, a wszyscy popatrzyli się na niego zdziwieni. Raczej nie zwracali się nawzajem bezpośrednio do siebie. Zazwyczaj Rosie rozmawiała z Remusem lub z Jamesem, ale z Blackiem rzadko. Łapa miał znacznie lepsze kontakty z Evans niż z brunetką, ale wtedy miało się to wszystko zmienić. Kontynuował dopiero, gdy usłyszał ciche mruknięcie z jej strony. – Chodź, pogadamy. – Lupin parsknął śmiechem, jednak zagłuszył chichot, chowając twarz w rękaw swojego swetra. Brunetka wzruszyła ramionami i podążyła za Blackiem. Stanęli w odległym kącie pokoju wspólnego. Tam nie mogli dostrzec ich przyjaciele. Syriusz uśmiechnął się, opierając dłoń o ścianę, tuż nad głową dziewczyny. Pochylił się lekko nad nią, przybliżając swoją twarz do jej.

            - Co Ty na to, żeby dwudziestego piątego grudnia, bawić się całą noc w moim towarzystwie? – mruknął wprost do ucha McRain. Po plecach przebiegł jej zimny dreszcz,  mimo to, zrobiło jej się strasznie gorąco.

            - Hmmm… - Rosie wciągnęła zapach jego pięknych męskich perfum i kolana niemalże ugięły się pod nią. Przejechała wzrokiem po jego umięśnionych ramionach, zatrzymując oczy na wysokości jego żuchwy. – Kusisz Black… - uśmiechnęła się zadziornie. Chłopak popatrzył jej głęboko w oczy. W jego głowie zahuczało. W tym momencie nie liczyło się nic, tylko ona.

            - To jak? – ponaglił ją.

            - Zastanowię się … - mruknęła, uśmiechając się lekko. Odepchnęła się od ściany i wyminęła Blacka, kierując się w stronę swoich przyjaciół. – Idziesz czy nie? – zaśmiała się, widząc Syriusza, wciąż stojącego w tej samej pozycji, w jakiej go zostawiła.

***

Uliczki miasteczka Hogsmeade, wieczorami, stawały się jeszcze bardziej tajemnicze. Kurtyny mgły rozciągające się pomiędzy domami, dodawały scenerii grozy, a każdy najcichszy dźwięk mroził krew w żyłach. W jednym z ciemnych zaułków pojawiło się sześć postaci. Wśród nich znalazła się jedna dziewczyna. Szesnastolatkowie przemaszerowali główną ulicą, po czym zniknęli za zakrętem. Wyszli na małą polankę na wzniesieniu, gdzie czekało już na nich trzech czarodziejów w maskach. Jedna z postaci zdjęła kaptur, a po jej plecach spłynęły pukle czarnych loków.

            - Snape, dłużej się nie dało? Wiesz, że gdyby Dumbledore się dowiedział, bylibyście zgubieni! – warknęła kobieta, w blasku księżyca, jej nieskazitelna cera lśniła.

            - Ciszej Bello. – skarcił ją, stojący obok mężczyzna.

            - Nie pouczaj mnie Malfoy! – zagroziła. – Złapcie nas za ramiona, będziemy się teleportować. – poinformowała beznamiętnie. Po chwili, wszyscy, zniknęli z głuchym pyknięciem.

***

            - Ominęło nas coś? – Rosie rzuciła się na sofę zajmując miejsce pomiędzy Lily i Jamesem. Rozejrzała się po pomieszczeniu, Peter zniknął gdzieś, a Lupin grał z Jamesem w szachy. Szatyn ograł Rogacza drugi raz z rzędu, zanim Potter zdążył na dobre wciągnąć się w grę.

            - Lilka dostała liścik! – Lunatyk wyszczerzył zęby, po raz kolejny wygrywając z brunetem. James zaklął siarczyście, po czym odchylając się do tyłu, poczochrał włosy na czubku głowy. Kątem oka spojrzał na Lily, która spłonęła rumieńcem.

            - Liścik? – podłapał temat Black, szczerząc zęby w zadziornym uśmiechu.

            - Tak! Miłosny! – zachichotała Evans, a Rosie wyrwała jej z ręki kawałek pergaminu.

            - Jesteś najpiękniejszą i najwspanialszą kobietą, jaką kiedykolwiek miałem okazję spotkać na mojej drodze. Nikt nigdy nie sprawił, że czułem się tak wyjątkowy jak przy Tobie. Jeżeli miałabyś ochotę mi odpisać, list daj szarej sowie uszatej z białą obręczą wokół szyi. Sowiarnia, na prawo od wejścia. Wielbiciel. Romantyk. – prychnęła po chwili McRain śmiejąc się.

            - Dorzucił jeszcze kwiatka. – mruknęła Lily, podając brunetce małą niebieską niezapominajkę.

            - No pięknie, jeszcze chaszcza masz w prezencie. – Black wyszczerzył zęby, a wszyscy zarechotali dziko.

            - Odpiszesz mu? – zapytał James, poważniejąc.

            - Nie wiem, może. – odparła Evans beznamiętnie.

            - No dawaj Lilka! – wykrzyknęła entuzjastycznie Rosie, podrywając się z sofy. – Chodź idziemy! – złapała ją za rękę i pociągnęła za sobą.

            - Ale gdzie? – zaśmiała się Lily. James wywrócił oczami, a Syriusz i Remus zagłębili się w partii szachów czarodziejów.

            - No jak to gdzie?! Do Sowiarni!

Drogi Wielbicielu!
Czuję się trochę niezręcznie, nie wiedząc kto napisał do mnie tyle miłych słów, a ja nie mogę mu się odwdzięczyć. Czemu nie chcesz się ujawnić? Z chęcią bym Cię poznała!
L.E.
PS. Dziękuję za kwiatka!

Rosie zwinęła w mały rulonik kawałek pergaminu i przywiązała go czerwoną aksamitką do nogi brązowej uszatki, wskazanej przez tajemniczego Wielbiciela rudowłosej. Brunetka uśmiechnęła się szeroko do Evans, która stała z niemrawą miną. Sowa po chwili wyleciała przez okno, a McRain zwróciła się do przyjaciółki.

            - To takie romantyczne! – westchnęła, popychając drzwi Sowiarni. W ich twarze uderzył gwałtowny podmuch chłodnego powietrza. Mimo, że dochodziła dopiero osiemnasta to niebo zasnuło się czernią. McRain zwróciła swój wzrok na chatę gajowego Hagrida i westchnęła głęboko. Od początku roku Rubeus nie pojawił się w zamku. James dowiedział się od swoich rodziców, że dyrektor szkoły wysłał go, by namówił olbrzymy z innych krajów do walki przeciwko Voldemortowi. Przyjaciołom brakowało gajowego, do którego lubili chodzić na herbatę. Codziennie rano z nadzieją sprawdzali, czy przypadkiem zasłonki w chatce nie rozsunęły się.

            - To idiotyczne! – Lily wywróciła oczami, szczelniej otulając się szalikiem. Sama nie wiedziała co o tym wszystkim myśleć. W pierwszej chwili ucieszyła się jak głupia, jednak po chwili dotarło do niej, że mogą to być jakieś głupie żarty. Po długich namowach Rosie zgodziła się odpisać na liścik i dać sprawom potoczyć się samodzielnie. Gdy maszerowały przez błonia, Evans przypomniała sobie o rozmowie, której nie przeprowadziła z brunetką. – Rosie… - mruknęła cicho.

            - Tak?

            - Czy…czy Ty kochasz Syriusza? – brunetka poczuła jak jej policzki, pod wpływem spojrzenia rudowłosej przybierają kolor dojrzałej wiśni. Nie za bardzo wiedziała jak odpowiedzieć na pytanie.
Fakt 1: Black mi się podoba, to prawda, ale czy można to nazwać zakochaniem?
Fakt 2: Jest tak przystojny, że doprawdy, nie ma kobiety, której nie pociągałby ten młody arystokrata.
Fakt 3: Nie znam go zbyt dobrze, ale na tyle na ile go znam, mogę powiedzieć, że się w nim zauroczyłam.

            - Niee, nie no niee… - pokręciła głową, krzywiąc się lekko. – Nie nazwałabym tego zakochaniem. Ale fakt zauroczyłam się w nim i to znacznie bardziej niż bym chciała. – o ile to możliwe, spłonęła jeszcze większym rumieńcem. Zignorowała dźwięk wydany przez Lily, który do złudzenia przypominał wiedziałam. – Ale wiesz, że to zostaje między nami! – Rosaline zagroziła jej palcem, na co obie wybuchły gromkim śmiechem. – A Ty jak tam z Rogaczem? – humor rudowłosej momentalnie się zmienił. Jej twarz nieco zbladła, a oczy stały się matowe.

            - A co ma być? – odprychnęła, trochę zbyt sucho niż chciała. Brunetka wzruszyła ramionami. – Teraz mam cichego Wielbiciela. – odparła, a na jej twarzy pojawił się zadziorny uśmiech. Weszły do przytulnej Sali Wejściowej. Dopiero po dłuższej chwili ich ciała ogarnęło przyjemne ciepło. Wmaszerowały do Wielkiej Sali, w której unosił się zapach przeróżnych potraw, a szczęk sztućców zagłuszały wesołe rozmowy uczniów. Szybko pochłonęły kolację i w towarzystwie Huncwotów wróciły do Pokoju Wspólnego.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz