.

środa, 29 maja 2013

ROZDZIAŁ I

Miłość boli, gdy druga osoba nie widzi tego, że kochasz.


Lily zawsze myślała, że ostatni rok w Hogwarcie będzie pełen nauki, ale nie wiedziała, że zajmie jej ona cały wolny czas. Rudowłosej Eliksiry nigdy nie sprawiały trudności, z Zielarstwa miała same Wybitne, Astrologia przychodziła jej z łatwością, Wróżbiarstwo zaliczyła Zadowalająco, a Zaklęcia miała opanowane do perfekcji, a mimo to dwa przedmioty nigdy nie szły po jej myśli Transmutacja i Obrona Przed Czarną Magią. Teorię znała już na pamięć. Trzy razy przestudiowała podręczniki do Transmutacji i OPCMu, a mimo wszystko od trzech godzin siedziała w tej starej, dawno nie używanej, zakurzonej klasie z różdżką w ręku i próbowała przemienić jakiś stary Puchar Domów z 1876 roku w kanarka. Zaklęła siarczyście pod nosem kiedy zaklęcie odbiło się od okiennicy i poleciało w jej stronę.

            - Niewykonalne. – mruknęła siadając na rogu ławki. Odwróciła się, gdy ktoś otworzył drzwi. Nie zdziwiła się kiedy w drzwiach zobaczyła Jamesa. Przeklęła w myślach, jego samego i tą jego cholerną Mapę Huncwotów. Kawałek starego, zniszczonego pergaminu po wypowiedzeniu sekretnej formułki zmieniał się w mapa ukazującą każdą osobę przebywającą na terenie szkoły oraz sposób w jaki poruszała się. Kiedy długo nie wracała do Pokoju Wspólnego sprawdzał na niej gdzie jest.

                        - Czemu siedzisz tutaj sama? – zapytał odsuwając sobie krzesło i siadając naprzeciwko niej.

            - Podziwiam fakturę pięknie zdobionych okien. – odpowiedziała z ironią zeskakując ze stolika. Była wściekła, takie proste zadanie, a ona nie umiała go wykonać. James dojrzał stos pokreślonych kawałków pergaminu na ławkach, krzesłach i ziemi.

            - Robisz zadanie? – zapytał, chociaż znał odpowiedź. Lily zawsze odrabiała prace domowe, zawsze z każdej lekcji miała zrobione notatki, nawet jeśli była to Historia Magii z Profesorem Binnsem  - duchem, który na każdych zajęciach mówił tak melancholijnie, że doprawdy, trudno było nie usnąć.

            - To chyba za dużo powiedziane. – mruknęła zbierając papiery z podłogi i wrzucając je do kubła na śmieci stojącego pod ścianą. Trudno było jej się przyznać, że nie umiała zrobić tego zadania. Kręciła różdżką dwa kółka w lewo i jedno w prawo, ale wciąż nic jak puchar stał tak stoi do tej pory.

            - Możesz spisać ode mnie. – James sam zdziwił się na to co powiedział, bo razem z Syriuszem słynęli z tego, że rzadko kiedy, jeżeli już przychodzili na lekcje, to byli przygotowani. Jednak Transmutacja, Obrona Przed Czarną Magią i Zaklęcia to przedmioty, w których wraz ze swoim przyjacielem niewątpliwie przodowali w klasie.

            - Nie dzięki, zrobię sama. – ostanie słowo wypowiedziała przez zęby i posłała w jego stronę wymuszony uśmiech. – W sumie … to mógłbyś mi pomóc. – nigdy nie myślała, że poprosi Pottera o pomoc, ale tonący brzytwy się chwyta. James rozpromienił się jak małe dziecko, które dostało lizaka.


***

            Rosie nie mogła zrozumieć, jak ktoś może lubić przebywać w Sowiarni. Mimo, że kochała zwierzęta, było dla niej niewiarygodna katorgą, wejść do tego pomieszczenia pełnego ptasich odchodów. Była pedantką, co do tego nie miała wątpliwości. Szybko przywiązała list do nóżki swojej małej szarej sówki, którą dostała pod koniec wakacji od babci, i gdy tylko ta zniknęła za drzewami Zakazanego Lasu czarnowłosa zeszła z wieży. Swoje kroki skierowała do Pokoju Życzeń, o którym wiedzieli tylko nieliczni.
Pchnęła drzwi i znalazła się w małej salce, w której znajdował się piękny czarny fortepian. Była to jedna z wielu rzeczy jakich jej brakowało w Hogwarcie. Usiadła przed klawiszami i zaczęła grać piosenkę znaną tylko i wyłącznie sobie.


***

            - Udało się! – pisnęła Ruda i odruchowo rzuciła się Jamesowi na szyję. Kiedy zorientowała się co zrobiła odsunęła się od niego. – Dziękuję! – uśmiechnęła się. Potter przybrał na swoją twarz swój charakterystyczny uśmieszek.

            - Wiesz, nie koniecznie musisz się od razu odsuwać. – powiedział, próbując znowu się do niej przytulić. Lily szybko zebrała swoje notatki i uciekła z klasy. Tuż przed portretem Grubej Damy ukrywającym wejście do Wieży Gryfonów oparła się o zimną ścianę i przymykając oczy zaśmiała się do siebie. Sama nie wiedziała czy to z dobrze wykonanego zadania, czy też może uśmiech wywołała nienaturalna bliskość Jamesa Pottera. Weszła do Pokoju Wspólnego i rozłożyła się na fotelu tuż obok swojej przyjaciółki, która z wielkim zapałem czytała o migotkach ententyjskich. Mruknęła tylko cicho dając znać, że zauważyła rudowłosą, nie zaszczyciła jej jednak nawet spojrzeniem. Lily wyciągnęła ze swojej brązowej torby książkę i również zagłębiła się w lekturze. Siedziały tak w ciszy dobre kilka minut, aż w końcu Ruda odezwała się pierwsza.

- Wiesz co Rosie? – zapytała Lily wpatrując się w ogień. Zamknęła książkę ‘Ona i on – czarownica i mugol’. Gdy usłyszała mruknięcie od strony brunetki kontynuowała. – James się zmienił. – McRain o mało co nie spadła z fotela, gdy usłyszała, że Ruda nazwała ‘tego głupiego, wrednego i zadufanego w sobie dupka’ po imieniu. – Tak, wiem to dziwne, ale … - nie dokończyła bo do pomieszczenia, przez dziurę pod obrazem wparowali rozbawieni Huncwoci. Rosie dojrzała w oczach Lily wesołe ogniki na widok Pottera. Fakt faktem było, że ostatnio spędzali o wiele więcej czasu, niż kiedyś, w dodatku nie sprzeczając się. Brunetka uśmiechnęła się sama do siebie. James, Syriusz i Remus rozwalili się na kanapie w momencie kiedy Peter wbiegł do sypialni chłopców, z zamiarem wepchania w siebie kolejnych czekoladowych żab. Rudowłosa zarumieniła się leciutko kiedy Syriusz zaczął ją łaskotać, a Potter z łatwością wyrwał jej książkę z rąk.

- O czym to jest? – zapytał James, próbując wczytać się w pierwsze zdanie na stronie.

- Przeczytam to Ci powiem. – Ruda uśmiechnęła się do niego i wyrwała mu tomik z rąk, wystawiając mu przy tym język.

***

            - Rogaś, co Ci? – Syriusz usiadł na swoim łóżku, tuż naprzeciwko Jamesa. Chłopak odkąd wrócili z Pokoju Wspólnego, nie odezwał się ani razu. Potter pokręcił jedynie głową i potarł oczy palcami, nie zdejmując okularów. Rozłożył się na łóżku i rzucił w stronę Blacka kawałek zmiętego pergaminu. Łapa odwinął go i szybko przeczytał list zapisany drobnym pochyłym pismem matki Rogacza.

            - Ale, że jak to? - Syriusz będąc w ciężkim szoku, nie mógł wydusić z siebie słowa.
            - Normalnie. Łapo nie umiesz czytać?! – warknął na niego i zerwał się z łóżka. – Jadą na misję aurorów, z której mogą już nie wrócić, tylko dlatego, że Minister tak sobie życzy! – James zerwał się z łóżka i zaczął krążyć po dormitorium. Black, dla którego Dorea była jak matka, a Charlus jak ojciec, doskonale wczuł się w sytuację w jakiej znalazł się Rogacz. – A jak… - okularnik zająknął się. Oparł się o parapet i ukrył twarz w dłoniach. - …a jak nie wrócą? Co będzie?

            - Rogacz, na pewno wrócą. – Syriusz położył dłoń na ramieniu przyjaciela. – Słyszysz? Nie ma innej opcji. To świetni czarodzieje. – Potter uśmiechnął się lekko do przyjaciela. Wziął do ręki Mapę Huncwotów, a po chwili wstał i wyszedł bez słowa. Zszedł po cichu do Pokoju Wspólnego i usiadł naprzeciwko kominka, w którym dogasał płomień. Popatrzył w stronę schodów, prowadzących do dormitorium dziewcząt 7 roku. Tak bardzo chciał, żeby teraz koło niego siedziała ta ruda osóbka. Była dla niego najważniejsza na świecie, jednak nie umiał jej tego okazać w normalny sposób. Traktował Lily poważnie, mimo, że ona wciąż myślała inaczej. Była przekonana, że jego zachowanie w stosunku do niej to jakieś dziecinne zauroczenie, że gdy tylko ją zdobędzie to mu się znudzi. On dobrze wiedział, że tak nie było. Wiedział, że jest to pierwsza i pewnie ostatnia kobieta, którą naprawdę kocha. Jeszcze nigdy nie czuł czegoś takiego do drugiej osoby. W jego życiu przewinęło się wiele dziewczyn, wielu z nich nawet już nie pamięta, a ta pozostanie na zawsze w jego sercu.

            - James? – prawie niedosłyszalny głos wyrwał go z zamyślenia. Podniósł swoje zmęczone oczy na jej twarz. Malowało się na niej zdziwienie. Powoli chłonął jej widok, smukłe ramiona, głęboki dekolt, wcięcie w tali, zgrabne biodra i długie proste nogi. Lily jakby to zauważyła i szczelniej okryła się szlafrokiem. Zarumieniła się i spuściła wzrok na swoje puchate kapcie w serduszka. – Przyszłam tylko po sweter. – powiedziała wskazując dłonią na szary kawałek materiału, który leżał na oparciu fotela zajmowanego przez Pottera. Rogacz podał jej sweterek i nie zaszczycił rudowłosej nawet spojrzeniem. Dziewczynie zrobiło się jakoś nieswojo. Do tej pory, gdy zostawali sam na sam chłopak albo przystawiał się do niej, albo usilnie próbował zaprosić ją na randkę, a teraz nawet na nią nie spojrzał. – Stało się coś? – usiadła po jego prawej stronie na kanapie.

            - Nie, a czemu pytasz? – rzucił, prostując się i uśmiechając się zawadiacko. Jednak jego oczy mówiły same za siebie. Nie błyszczały w nich te wesołe ogniki, które zawsze pojawiały się na widok Evans.
           
- No przecież widzę.

            - Chyba musisz iść do okulisty. – uśmiechnął się jeszcze szerzej i rozsiadł się nonszalancko na fotelu. Spojrzał na nią jeszcze raz. Byli sami w ciemnym Pokoju Wspólnym. Jedynym źródłem światła był dogasający już kominek. Płomień odbijał się w rudych włosach Lily i odprawiał dzikie harce. Jej oczy z intensywnie zielonych stały się bursztynowe, a twarz wydała się być bardziej pociągła niż zwykle.


- Czemu tutaj siedzisz, sam… - popatrzyła na zegar wiszący na przeciwległej ścianie. - …o północy? - przeniosła swój wzrok z powrotem na chłopaka. Jej spojrzenie było tak świdrujące, że gdyby James stał, to ugięły by się pod nim kolana. Żadna dziewczyna jeszcze tak na niego nie działała, to zawsze na jego widok kobiety mdlały. Jednak ta rudowłosa istotka miała w sobie coś takiego, co sprawiało, że Potter często nie mógł wydusić z siebie ani słowa. Doskonale wiedział, że jeżeli teraz coś powie, to Lily spuści z niego wzrok, lub nawet odejdzie, a tego nie chciał. Miał nadzieję, że będzie go świdrowała tym swoim przenikliwym wzrokiem całe wieki, a on będzie mógł wgapiać się jak idiota w jej piękną twarz.

            - Taki mam styl. – powiedział w końcu, przerywając długą ciszę.

            - Styl na hogwarckiego idiotę, który siedzi sam w Pokoju Wspólnym w nocy, kiedy się śpi? Imponujące… - Lily zachichotała, a James jej zawtórował. W jej małych usteczkach nawet obraza brzmiała słodko. Evans ziewnęła przeciągle.                 

            - Ty już chyba za to powinnaś iść spać. – uśmiechnął się do niej, a ona delikatnie, jakby niepewnie, odwzajemniła gest.

            - Tak, chyba tak, to dobry pomysł. – wstała z wygodnej kanapy i przeciągając się, poszła na schody prowadzące do dormitorium dziewcząt siódmego roku. James odprowadził ją wzrokiem, dopóki nie zniknęła mu z pola widzenia i spojrzał jeszcze raz w miejsce gdzie przed chwilą siedziała jego ukochana. Zauważył jej sweter, po który dopiero co przyszła.

            - Oj Evans, Evans … - uśmiechnął się, kręcąc z politowaniem głową. Wstał z fotela i ruszył do swojego dormitorium, zabierając ze sobą pachnący perfumami sweter Lily. Gdy wszedł do sypialni jego współlokatorzy już spali. Wziął szybki prysznic i położył się do łóżka. Zasnął z uśmiechem na ustach, nawet nie pamiętając o smutnym liście od swoich rodziców.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz