.

środa, 29 maja 2013

ROZDZIAŁ II

Przyjaciele są jak ciche anioły, które podnoszą nas, gdy nasze skrzydła zapomniały jak latać.


Pogoda z dnia na dzień robiła się coraz gorsza, mimo, że w dzień bywało gorąco, to poranki i wieczory były chłodne, żeby nie powiedzieć mroźne.

Dormitorium Gryfonek 7 roku, jak to zwykle bywa o 6 rano, było pogrążone we śnie. Tylko jedna z nich nie spała. Rosie żarliwie przegrzebywała wnętrze dużej dębowej szafy, co jakiś czas wyrzucając za siebie inne części garderoby. Zanurkowała głębiej i w końcu znalazła to czego szukała. Zapominając o półce ponad nią, wstała, z impetem uderzając o nią głową, robiąc straszliwy hałas. Znajdujące się tam ubrania razem z ciężkim kawałkiem drewna spadły na nią zakopując ją niemal całkowicie.
Lily obudzona nagłym hukiem spadła z łóżka, uderzając się w twarz o kant półki stojącej obok. W pokoju słychać było jęki i przekleństwa.

- Co ty do cholery wyrabiasz z tą szafą o szóstej rano?! – wrzasnęła rudowłosa spoglądając na zegarek.

- Szukam jakiegoś konkretnego stroju na dzisiaj. – mruknęła Rosie wygrzebując się spod sterty ciuchów i rozmasowując sobie bolącą nogę. – Nic Ci się nie stało? Nieźle walnęłaś. – brunetka spojrzała na mocno zaczerwieniony prawy policzek Lily. – Będziesz miała śliwę. Najwyraźniej Evans była jeszcze tak zaspana, że nie dotarło to do niej, w innym wypadku ślęczała by już przed lustrem, zastanawiając się jak ‘to’ ukryć.

- Wybrałaś chociaż coś? – zapytała Ruda, wstając i wrzucając kołdrę z powrotem na łóżko.

- Tak, gdzieś to miałam. – Rosie zaczęła przegrzebywać ubrania leżące na ziemi, zupełnie zapominając o bolącej nodze. – Mam! – krzyknęła z tryumfem wyciągając żółty szalik wysoko ponad głowę.

- I to o tą głupią szmatę było tyle zachodu? – Lily wyraźnie była zła, że ktokolwiek śmiał obudzić ją o godzinę za wcześnie, nawet jeżeli była to jej najlepsza przyjaciółka.

- To nie szmata, to szalik. - brunetka podniosła się wyraźnie odczuwając miejsce, w którym półka spadła jej na nogę. Mocno utykając weszła do łazienki z zamiarem wykonania porannych czynności. Lily jednym machnięciem różdżki zaprowadziła porządek w pokoju. Wyjrzała za okno i to co zobaczyła za szybą wcale nie poprawiło jej humoru. Na zewnątrz padał straszliwy deszcz i wiało potworne wietrzysko. Rudowłosa skrzywiła się i przebrała się w dżinsy, obcisły zielony top i ciepły czarny sweter. Po 30 minutach zniecierpliwiona zaczęła dobijać się do drzwi łazienki. – Rooooosie! Wychodź już proszę! Ja muszę! Koniecznie! – Rudej ulżyło kiedy usłyszała szczęk zamka w drzwiach. – Dzięki Bogu. – mruknęła zamykając się w toalecie. Brunetka spięła włosy w niedbałego koka ozdobną spinką z diamencikami i stanęła przed lustrem żeby obejrzeć swoje dzieło. Szare obcisłe spodnie, czarna przylegająca do ciała bluzka i w tym samym kolorze cienki sweterek uwieńczone były żółtym szalikiem uwiązanym dookoła szyi. Wcisnęła do uszu błyszczące kolczyki i pociągnęła usta bezbarwnym błyszczykiem o smaku brzoskwiń. Użyła odrobinę delikatnie pachnących perfum i kiedy Lily wyszła już z łazienki obie skierowały się do Pokoju Wspólnego Gryfonów. Rosie wyraźnie miała problemy z chodzeniem.

- Rosie, wszystko w porządku z Twoją nogą? – zapytała Lily patrząc się na stopy McRain.

- Tak, tak mi się wydaję. To tylko półka mnie uderzyła. – dziewczyna uśmiechnęła się do niej, pokonując ostatni stopień schodów. Syknęła gdy była zmuszona stanąć całym ciężarem na bolącej stopie.

- Cześć laski! – zawołał Syriusz zeskakujący z trzech ostatnich schodów, prowadzących do dormitoriów chłopców. Tuż za nim pojawił się James.
– Jak spałyście? – zapytał Potter z wielkim bananem na twarzy. Lily burknęła coś w stylu ‘świetnie Rogaczu, wręcz cudownie!’ i skrzyżowała ręce na piersiach. Na policzku Lily wciąż widniał ślad po porannym incydencie. Cała czwórka ruszyła na śniadanie.

- Nie czekamy na Remusa i Petera? – rzuciła rudowłosa otrzymując od razu odpowiedź.

- Remus wyszedł gdzieś wcześnie rano, a Peter… - James zastanowił się chwilę. – A Peter dojdzie sam, jak zwykle. Co Ci się stało w twarz?– chłopak uśmiechnął się promiennie patrząc głęboko w oczy Lily i wskazując palcem na jej fioletowy policzek. Evans jedynie warknęła coś niewyraźnie i odtrąciła jego rękę. Rosie zawyła w myśli z bólu na samą myśl o schodach. Wyraźnie zostawała w tyle, jednak nie chcąc żeby wszyscy dowiedzieli się jaką jest wielką ofiarą, mimo dużego bólu starała się gonić przyjaciół. Nie uszło to uwadze Syriusza, który zaczekał na brunetkę. Kłócący się Lily i James, to jest rudowłosa, która starała się nie wybuchnąć na chłopaka i brunet, który za wszelką cenę chciał zwrócić na siebie uwagę Rudej, nawet nie zauważyli kiedy zostali sami. Odwrócili się gdy usłyszeli krzyk Rosie. Zobaczyli jak Syriusz niesie dziewczynę na rękach, zgrabnie pokonując stopień za stopniem, tak jakby ona nie ważyła nawet kilograma.

- Syriusz puść mnie! – krzyczała przez śmiech. – Nic mi przecież nie jest! – brunetka zaśmiała się perliście łapiąc się szyi chłopaka.

- Nie możesz chodzić, więc trzeba Cię nieść. – Łapa wyszczerzył do niej dwa rzędy swoich białych zębów, zeskakując na kamienną posadzkę w Sali Wejściowej. Na ten widok nawet Lily rozpromieniła się. James otworzył drzwi Wielkiej Sali, a Syriusz wniósł Rosie niczym pannę młodą przez próg. Postawił ją dopiero przy jej stałym miejscu przy stole Gryfindoru. Dopiero wtedy zauważyła, że wszyscy się na nią patrzą. Zarumieniła się delikatnie i usiadła. Posmarowała sobie tosta dżemem i zaczęła jeść, tak jak wszyscy. Po chwili dołączył do nich Remus, a kilka minut później zaspany Peter.
Rosie razem z Lily już miały odchodzić od stołu, kiedy Syriusz zerwał się zostawiając w połowie niedojedzone śniadanie i zaproponował brunetce, że w drugą stronę również może ją ponieść.

- Naprawdę dam sobie radę. – uśmiechnęła się do niego w podziękowaniu, tym samym każąc mu usiąść i dokończyć tosty. Lily zarzuciła sobie jej rękę na szyję i wyprowadziła ją z Wielkiej Sali czując na sobie czyjś wzrok, o dziwo nie był to wzrok James Pottera.


***


- Kochaniutka, coś ty robiła, że nogę zwichnęłaś?! – krzyknęła pani Pomfrey widząc posiniaczoną nogę Rosie.

- Szafka na mnie spadła. – mruknęła dziewczyna, śmiejąc się do Lily.

- No cóż, jedyne co mogę zrobić używając magii to nastawić Ci nogę, ale resztę musisz przeboleć przez kilka dni. – pielęgniarka uśmiechnęła się do niej pobłażliwie i machnęła różdżką. W nodze McRain strzeliło, co spotkało się z grymasem na jej twarzy, i biały bandaż elastyczny obwiązał się wokół jej kostki. Pani Pomfrey wyczarowała dla niej kulę do chodzenia. – Jak najmniej chodzić, tyle co na lekcje i z powrotem. Możecie iść i uważaj na nią Lily. – zwróciła się do rudowłosej. Obydwie wyszły ze Skrzydła Szpitalnego i powoli skierowały się do Sypialni Gryfonów, po torby z podręcznikami na zajęcia. Spotkały tam Huncwotów, którzy zaoferowali swoją pomoc jak to na dżentelmenów przystało, ale skończyło się na tym, że Syriusz mógł ponieść jedynie torbę Rosie. Przyjaciele w świetnych nastrojach udali się na nudną lekcję Historii Magii profesora Binnsa.

***

Gdy tylko zadzwonił dzwonek obwieszczający koniec lekcji, wszyscy ociężale zebrali do toreb swoje rzeczy i wyszli z klasy. Zza chmur wyszło słońce i rozświetliło mokrą trawę Błoń. Pojedyncze promienie wpadały przez duże okna do zamku. Uczniowie falami wychodzili z zamku, by złapać jedne z ostatnich ciepłych dni w tym roku. Huncwoci skierowali swoje kroki do Pokoju Wspólnego. James wyczarował na tablicy wiszącej w rogu pomieszczenia, ogłoszenie o naborze do drużyny Quiditcha, który miał odbyć się jutro.

            - Rogaś – Syriusz szturchnął przyjaciela łokciem w żebra. – Amanda Walter patrzy się dzisiaj na Ciebie cały dzień! – powiedział podekscytowany, puszczając blondynce oczko, na co ta zachichotała, a jej dwie koleżanki zawtórowały dziewczynie.

            - Trudno. – wzruszył ramionami i ruszył radosnym krokiem w stronę schodów prowadzących do ich dormitorium.

            - Remus, powiedz mu coś, bo ja z nim nie wytrzymam! – Black uderzył w ramię Lupina i ruszył za Potterem. – James, nie możesz sobie dać w końcu spokoju z Lilką? Ona Cię tylko rani, nie widzisz tego? – rzucił swoją torbę na łóżko i wziął do ręki Mapę Huncwotów.

            - Ale ja nie chcę sobie dać z nią spokoju. – brunet zaśmiał się rozkładając się na łóżku. – Ja ją zdobędę, zobaczysz, ona będzie moja. Jeszcze przed zakończeniem roku. – Potter uśmiechnął się na myśl o tym, że Lily będzie z dumą spacerować z nim za rękę.

            - Potter, ale ty jesteś głupi. – zaśmiał się Syriusz, mówiąc nienaturalnie wysokim głosem. – Nie rozumiesz, że mógłbyś mieć każdą laskę w tej szkole? KAŻDĄ! – zaakcentował ostatnie słowo. Mruknął formułkę i na Mapie zaczęły pojawiać się napisy.

            - Ale ja nie chcę innych, Łapo.

            - Dlaczego uparłeś się na tą okropną rudą istotę?! – Black zaśmiał się rzucając w niego poduszką.

            - Bo ją kocham. – powiedział prawie niedosłyszalnie James. Łapa westchnął jedynie. Przyjaźnił się zarówno z Potterem jak i z Lily. Rogacz czasem miał absurdalne sposoby wyznawania miłości swojej ukochanej, natomiast ona nie traktowała go serio. Syriusz nie do końca jednak wierzył, w wielką miłość Jamesa do Evans. Jego najlepszy przyjaciel był typowym facetem, zdobywcą, który nie poprzestaje na jednej dziewczynie. Poza tym, po co mieć jedną skoro można mieć pół Hogwartu!

            - Jesteś idiotą. Zakochanym idiotą. – westchnął Syriusz, odkładając na szafkę Mapę Huncwotów. Do dormitorium wparował Peter, a zaraz za nim czerwony jak piwonia Lunatyk.

            - LUNIO MA RANDKĘ! – Glizdogon wydzierał się tak jakby chciał obudzić z grobu zmarłych. Syriusz i James zerwali się ze swoich łóżek na równe nogi i niemalże podbiegli do Remusa, oczywiście po drodze potykając się o porozrzucane na podłodze rzeczy.

            - Co?!
           
            - Z kim?!

            - Jak to?!

            - Zaprosiłeś ją?! – chłopcy wydzierali się jeszcze głośniej niż Peter, przekrzykując jeden drugiego i machając rękami w dziwny sposób. Lupin oblał się jeszcze większym rumieńcem i chciał ich wyminąć, ale chłopcy zagrodzili mu drogę. – No mów! – ryknął z podekscytowaniem Syriusz i zaczął przebierać w miejscu nogami jak małe dziecko. Remus na randce to nie jest codzienność, mimo, że należał do Huncwotów, dziewczyny, z którymi umówił się do tej pory na spotkanie, można by policzyć na palcach jednej ręki. Remus westchnął i wymruczał coś pod nosem.

            - Że jak? – zapytał James krzywiąc się nieznacznie.

            - Calanthe Beauregard mnie zaprosiła w piątek na spacer. – gdy to powiedział to spłonął jeszcze większym rumieńcem. Teraz jego twarz przypominała przerośniętego buraka.

            - To ta Krukonka? Ta blond taka? Z… - tutaj Syriusz zachichotał dziko, a James mu zawtórował. - …z wielkimi cyckami? – chłopcy wybuchli śmiechem. Fakt, Cale (czyt. Kejl przyp. autorki) może urodą nie wyróżniała się jakoś znacząco wśród koleżanek, ale rozmiarem swojego biustu owszem. Nie była brzydka, ale też nie należała do elity najładniejszych, z którymi na okrągło umawiał się Black i, ostatnio coraz rzadziej, Potter.

            - No Luniu, poszedłeś na całość. – pogratulował mu James. Remus wywrócił oczami, wymijając ich. Cisnął swoją połataną torbą w kąt pokoju i zamknął się w łazience. Do wieczora Huncwoci snuli plany na kolejne żarty, żeby z hukiem zacząć kolejny ostatni rok nauki w Hogwarcie. Bądź co bądź każdy dzień bez dowcipu jest dla nich dniem straconym.

***

Następnego dnia pogoda była jeszcze gorsza. Nie przestawało lać nawet na moment. Pierwsi uczniowie powoli schodzili się do Wielkiej Sali, nad którą wisiały ciężkie burzowe chmury. Co jakiś czas w pomieszczeniu rozbrzmiewał potężny grzmot. Jako ostatni zeszli Huncwoci, którzy jeszcze nie do końca się obudzili. Włosy Pottera sterczały jeszcze bardziej niż zwykle, Black potężnie ziewał, Remus miał półprzymknięte oczy, a Peter prawie drzemał na stojąco. Zajęli swoje stałe miejsca przy stole. Rosie i Lily zachichotały widząc jak chłopcy usypiają nad talerzami, podtrzymując głowy na rękach.

            - Panie Potter… - na głos profesor McGonnagal James ocknął się, a głowa Syriusza, do tej pory podtrzymywana przez jego rękę, nagle znalazła się w talerzu pełnym płatków z mlekiem. Wszyscy siedzący w pobliżu wybuchli niepohamowanym śmiechem. Zastępczyni dyrektora odchrząknęła znacząco. – Panie Potter, rozumiem, że boisko zarezerwowane na dzisiejszy nabór? – zapytała, z odrazą spoglądając jak Black nieskutecznie próbuje językiem dosięgnąć płatek, który przykleił się do jego policzka.

            - Oczywiście pani profesor! – James rozpromieniony zwrócił się do kobiety.

            - Dobrze, przyjdę dzisiaj zobaczyć jak idzie wam nabór, a teraz Black możesz się ogarnąć troszkę. – to rzekłszy zwróciła się na pięcie i ruszyła szybkim krokiem w kierunku stołu nauczycielskiego. Gdy cała szóstka wyszła z Wielkiej Sali usłyszeli za sobą piskliwy głos jednej z dziewczyn.

            - Syriusz! – wszyscy, oprócz Jamesa i Syriusza odwrócili się. Stała przed nimi wysoka brunetka o prawie czarnych oczach. Nazywała się  Kate Barents, krukonka w ich wieku.
– Syriusz? Gdzie jesteś? – zapytała, patrząc się na grupkę przyjaciół, którzy rzucili sobie wymowne spojrzenia. – Gdzie ukryliście mojego chłopaka i chłopaka Allyson?

            - Że co? – wydukała z siebie Lily. – Że kogo? – zaśmiała się z sarkazmem. A reszta jej zawtórowała.

            - Syriusz poprosił mnie o chodzenie wczoraj, a Jimi umówił się z Allyson. – powiedziała to z taką dumą, jakby mówiła o tym, że otrzymała order za odwagę. Dziewczyny prychnęły w jednym momencie.

            - Syriusz z Jamesem musieli szybko iść do … profesora Dumbledore – Lupin wtrącił się, ratując, po raz kolejny, swoim przyjaciołom tyłki.

            - Ohh, to ja idę go szukać! – rzuciła i w podskokach ruszyła na Wielkie Schody. Rosie szybko zamrugała powiekami nie dowierzając temu co przed chwilą usłyszała. Warknęła prawie nie dosłyszalnie i poprawiając torbę na ramieniu, ruszyła na Zielarstwo wciąż lekko utykając. Za nią żwawym krokiem podążył Remus wesoło rozmawiający z Lily. Pchnęli drzwi wejściowe i naciągając płaszcze na głowy przebiegli błoniami do szklarni, gdzie zebrała się już duża grupa Gryfonów i Puchonów.

            - Witam Was moi kochani na pierwszej lekcji Zielarstwa w tym roku! – odezwała się pulchna kobieta stojąca za niskim blatem, na którym ustawione były rzędy doniczek. – No dalej, na co czekacie, bierzcie się do pracy! – ponagliła ich. Machnęła różdżką i wokół dużego stołu pojawiły się małe roślinki, a obok każdej z nich nożyk i podkładka do krojenia. Uczniowie posłusznie zajęli swoje miejsca wokół blatu i z bliska przyglądnęli się kwiatom z małymi białymi kwiatuszkami. – Kto mi powie co to za roślina i jakie ma właściwości? – większość osób patrzyło się na kwiat i udawało, że próbuje sobie przypomnieć cokolwiek co mogłoby naprowadzić ich na nazwę tej roślinki. Lily podniosła rękę w górę i czekała na swoją kolej. Nauczycielka skinęła na nią głową.

            - Jest to Florka pospolita, ma właściwości lecznicze, sok z jej kwiatów i liści zmieszany w odpowiednich proporcjach daje silny lek na bardzo trudno gojące się, głębokie rany. Odmianą Florki pospolitej jest Florynka śniada, która jest prawie identyczna jak Florka pospolita oprócz małej plamki pod jednym z płatków. Wywar z Florynki jest silną trucizną, osobie, która wypiła ten płyn najlepiej jest podać roztwór z krwi wilkołaka. – rudowłosa popatrzyła po innych, uśmiechając się pod nosem.

            - Bardzo dobrze panno Evans, 10 punktów dla Gryffindoru! – rzekła z dumą nauczycielka. – Tak, właśnie tak. Florka pospolita charakteryzuje się białymi kwiatami, jednak po ich posiekaniu przybierają kolor jasnoczerwony. Teraz zaprezentuję wam to zrobić. Urywamy kielich i zaczynamy kroić od samej góry płatków, jeżeli zrobimy inaczej to będzie ona do wyrzucenia. Starajmy się kroić jak najdrobniej. A teraz wy! Tylko nie poucinajcie sobie palców. – Puchoni i Gryfoni kroili i siekali płatki kwiatów. Po dzwonku oznajmiającym koniec lekcji szybko porwali swoje torby i ruszyli biegiem w stronę zamku.

***

James wyszedł z szatni na boisko do Quiditcha. Zobaczył tam niewielu chętnych, którzy zapragnęli sprawdzić się w tej dyscyplinie sportu. Potter przyrzekł sobie, że wybierze tylko najlepszych. Nie będzie przejmował się przyjaźniami i znajomościami. To jego ostatni rok w Hogwarcie, musi zdobyć Puchar Quiditcha.

            - No, eeee, więc witajcie na naborze do drużyny Quiditcha. Skończmy to jak najszybciej. Najpierw podzielcie się na grupy. Osobno ścigający, osobno pałkarze i osobno obrońcy. – Gryfoni posłusznie wykonali zadanie. Gdzieś z tyłu rozległ się głos: „a gdzie szukający?!” co James skwitował śmiechem, a Syriusz mu zawtórował. – Szukającym jestem ja, jakby ktoś jeszcze nie zauważył… No dobrze, tak więc pierwsza grupa czyli obrońcy, waszym zadaniem będzie jak najlepsze obronienie tych trzech pętli, do których szukający – tu wskazał na drugą grupę uczniów. – będą usiłowali wrzucić kafle. Natomiast pałkarze będą odbijali między sobą piłki imitujące tłuczki. Na mój gwizdek wszyscy wzbijecie się w powietrze. – Potter sam dosiadł swojej miotły, Złotej gwiazdy, i wzleciał wysoko ponad głowy osób znajdujących się na ziemi. Znów poczuł ten wiatr na twarzy i niebywałą lekkość. Wszystkie jego kłopoty zostały na ziemi, nie napisane wypracowania, rodzice wyjeżdżający na niebezpieczną misję i oporna Lily, którą tak kochał. Uśmiechnął się na samą myśl o tej rudowłosej osóbce. Zadął mocno w gwizdek i kilkanaście mioteł poszybowało ku górze, a jeszcze kilka osób zostało na ziemi, bo nie umieli się wzbić. James patrzył jak niektóre osoby niezdarnie starają się zaprezentować z jak najlepszej strony, jednak z marnym skutkiem. Po kilkudziesięciu minutach gwizdnął ponownie i wszyscy z powrotem znaleźli się na ziemi. – Listę osób, które dostały się do drużyny, wywieszę jutro w Pokoju Wspólnym na tablicy ogłoszeń. – słychać było niezadowolone mruknięcia. – W takim razie do jutra. – pożegnał się Rogacz i razem z Blackiem ruszyli do szatni.

           
***


Lily samotnie zajmowała stolik w najdalszym rogu biblioteki. Zawzięcie pisała coś na długiej rolce pergaminu. Podniosła zmęczone oczy znad swojego wypracowania i spojrzała na zegarek, który w tym samym momencie wybił 20:30, a pani Peeks patrzyła na nią krzywo z nad swojego biurka. Dobrze wiedziała, że już powinna być w Pokoju Wspólnym, że jeżeli ktoś ją teraz złapie na korytarzu, bez konkretnego powodu, to dostanie niezły szlaban. Teraz, gdy Dumbledore wprowadził dodatkowe zabezpieczenia nauczyciele surowo karzą za wałęsanie się wieczorami po szkole. O 21 każdy musiał już być w swoim Pokoju Wspólnym jednak od 20 profesorowie krzywo patrzyli się na spacerujących uczniów. Na chwilę, przeszła rudowłosej przez głowę myśl, że dyrektor oszalał na starość i podejrzewa, że za każdym rogiem na jego uczniów czyhać może Lord Voldemort, co było absolutnym absurdem, bo jedyną osobą, której obawiał się Czarny Pan był Albus Dumbledore. Poza tym zamek był zbyt dobrze strzeżony, żeby ktokolwiek z zewnątrz mógł się przedostać do niego. Szybko wrzuciła zapiski i pióro do torby, a książkę w biegu odłożyła na półkę. Rzuciła krótkie dobranoc bibliotekarce i już jej nie było. Spojrzała na zegarek i przyspieszyła kroku. Za 30 minut odbywała wartę z Potterem. Z jednej strony wcale nie spieszyło jej się do trzygodzinnego przebywania z Jamesem sam na sam, a z drugiej strony wiedziała jednak, że jeżeli się spóźni to dostanie ostrą reprymendę od profesor McGonnagal.

            - Lilka, gdzie tak pędzisz? – do jej uczy dobiegł głos Syriusza, który ni stąd ni zowąd pojawił się koło niej.

            - Mam dzisiaj wartę z Potterem… - mruknęła posępnie pozwalając żeby Black, jak to często robił, wziął jej torbę z książkami.

            - Wiem lata w skowronkach odkąd po naborze McGonnagal powiedziała mu o tym. – Łapa wyszczerzył swoje białe ząbki, co rudowłosa skwitowała szczerym śmiechem.

            - A właśnie jak tam nabór? – zapytała wspinając się po schodach prowadzących na siódme piętro.

            - Mamy kilku świetnych graczy, oczywiście nie tak wspaniałych jak ja i Rogacz, no ale takich to ze świecą szukać … - brunet puścił jej zawadiacko oczko, wypinając dumnie pierś.

            - Syriusz, co ty robiłeś na korytarzu o tej porze? – zmieniła temat, chociaż podejrzewała jaka była odpowiedź, ale chciała usłyszeć to od niego.

            - Z chłopakami, nowy żart uknuliśmy dla tego nowego woźnego … no jak mu tam … Filtcha.

            - Jesteście okropni. – zachichotała wchodząc do Pokoju Wspólnego i biorąc od niego torbę. Pożegnali się i rozeszli do swoich dormitoriów. Evans szybko zrzuciła mundurek. Związała grube włosy w niedbałego koka i zrobiła sobie delikatny makijaż. Sama nie wiedziała dlaczego się tak stroi, była pewna jednego, że nie dla Pottera. Lubiła ładnie wyglądać, sama dla siebie. Gdy wyszła z łazienki, w dormitorium była już Rosie.

            - Ruda, gdzie się tak stroisz? – zapytała brunetka, uśmiechając się chytrze do niej. Lily przewróciła wymownie oczami i rzuciła w nią najbliżej leżącą poduszką. Ubrała się w czarne wąskie spodnie i kremową, obcisłą bluzkę z rękawami trzy czwarte. Popryskała się kilkakrotnie perfumami o delikatnym zapachu. Pożegnała się z McRain i wyszła z dormitorium. Schodząc po schodach usłyszała dwa głosy dochodzące z kąta pomieszczenia. Przystanęła i starała się usłyszeć jakieś konkretne informacje.

            - Naprawdę Ally nic z tego nie będzie. – odezwał się męski głos, w którym rozpoznała Jamesa Pottera. Od razu rozmowa zrobiła się dla niej dużo bardziej ciekawa. Rogacz stał się jej bliski przez te siedem lat. Nie wyobrażała sobie swojego życia bez tych idiotycznych pytań czy się z nim umówi, albo czy go kocha. Ruda uśmiechnęła się na samo wspomnienie. Mimo tego nie potrafiłaby go pokochać, nie potrafiłaby zapałać do niego bezgranicznym uczuciem. Gdyby zmienił się choć trochę, mogłaby się z nim przyjaźnić, ale nigdy kochać.

            - Ale Jimi, ja Cię kocham! – załkała żałośnie dziewczyna. Lily wychyliła się trochę by móc zobaczyć tę scenę. Blondynka uwieszona była na ramieniu Jamesa i przytulała policzek do jego torsu. Potter najwyraźniej nie chcąc być niemiłym, nie odepchnął jej.

            - Nie … Nie jesteś w moim typie. Nie kocham Cię, kocham kogoś innego. – serce Evans podskoczyło do gardła. Czyli jednak kochał kogoś? Czyli to co mówił mi przez te ostatnie kilka lat, to były kłamstwa? – przemknęło przez jej myśl.

            - Co?! Kogo?! – dziewczyna prawie krzyknęła. Odskoczyła od niego na znaczną odległość, krzyżując ręce na piersiach. Potter nic nie odpowiedział, spuścił jedynie głowę. Nagle czubki jego nowych czarnych trampków okazały się bardziej interesujące niż stojąca przed nim dziewczyna. – Evans … - szepnęła prawie niedosłyszalnie, a serce Lily prawie wyskoczyło z jej piersi. – To o nią Ci chodzi … o tą szlamę Evans… - mruknęła patrząc na niego spode łba. Rudowłosa wiedziała, że Rogacz powiedział, tak tylko po to, żeby Allyson odczepiła się od niego.

            - Nie masz prawa tak o niej mówić. – warknął James podnosząc na nią wściekłe oczy.

            - Będę robiła co mi się będzie podobało, a Ty będziesz mój, zobaczysz jeszcze! – blondynka odwróciła się na pięcie i pomaszerowała do swojego dormitorium. Potter westchnął głęboko i potarł otwartą dłonią swój kark. Lily zeszła ze schodów, udając, że niczego nie słyszała.

            - O Evans jesteś już. – uśmiechnął się zawadiacko na jej widok i odruchowo poczochrał swoje już i tak zmierzwione włosy. Ubrany był w czarne spodnie i tego samego koloru trampki. Jego granatowa bluza pachniała drogimi męskimi perfumami.

            - Możemy już iść? – powiedziała zniecierpliwiona i ruszyła przodem przez dziurę pod portretem. A Rogacz powlókł się tuż za nią. Szli ciemnymi pustymi korytarzami w zupełnej ciszy. Jako pierwszy odezwał się James, gdy byli na 4 piętrze, pogrążeni w zupełnej ciemności, a drogę oświetlały im jedynie różdżki.

            - Czemu jesteś dla mnie taka? – zapytał, przystając na chwilę i odwracając się do niej twarzą.

            - Taka to znaczy jaka? – odpowiedziała pytaniem na pytanie. Dobrze wiedziała dla czego, ale myślała, że Potter doskonale wie czemu jest dla niego niemiła. Jednak po chwili zastanowienia i uświadomienia sobie tego co ją w nim irytuje, stwierdziła, że osoba, która jest tak zakochana w sobie, nie zna swoich wad. James patrzył na nią wyczekująco. Mimo, że rudowłosa nie widziała jego twarzy, mogłaby przysiąc, że brunet świdruje ją wzrokiem w oczekiwaniu na odpowiedź. – Po prostu mnie irytujesz.

            - To znaczy? – Potter drążył temat, czego Lily nie znosiła. Sama była ciekawska, ale ciekawość innych doprowadzała ją do szewskiej pasji.

            - To znaczy, że mnie denerwujesz! To nie jest takie trudne słowo Potter, na Boga. – odpowiedziała z sarkazmem i ruszyła przed siebie. Westchnęła ciężko. James chwilę jeszcze stał w miejscu, po czym podbiegł do niej i łapiąc ją mocno za przegub odwrócił w swoją stronę. Znaleźli się tak blisko, że w zupełnej ciemności Evans mogła dojrzeć jego pytający wzrok.

            - Nie możesz choć raz porozmawiać ze mną na poważnie? – zapytał poważnym tonem, którego jeszcze nie słyszała w jego głosie. Odwróciła głowę w bok i wyrwała swoją rękę z żelaznego uścisku jego dłoni.

            - Z Tobą się nie da poważnie rozmawiać. – warknęła i skrzyżowała ręce na piersiach, czekając na jego reakcję.

            - Jak to nie?! Jak chcę zaprosić Cię gdzieś, żebyśmy mogli w spokoju pogadać, bez Rosie, albo chłopaków to zawsze NIE, jakbym miał Cię tam zjeść, lub co najmniej pogryźć. – niemalże wykrzyczał Potter, po czym wykrzywił się w grymasie, widząc jak Lily zaciska usta ze złości.

            - A nie pomyślałeś, że zapraszanie dziewczyny na randkę powinno odbyć się w NORMALNY sposób?! – ona też już krzyczała. Rogacz wiedział jak wściec Lily Evans, był mistrzem grania jej na nerwach.

            - Czyli, że gdybym zaprosił Cię do Trzech Mioteł jak ty to określiłaś „normalnie” to byś poszła? – na jego twarzy pojawił się huncwocki uśmiech.

            - Nie, tego nie powiedziałam. – warknęła rudowłosa. – Po prostu zachowujesz się jak dzieciak! Jak arogancki, bezuczuciowy, chamski dzieciak, który myśli, że wszystko mu wolno! – kilka razy stuknęła swoim palcem wskazującym w jego klatkę piersiową. James stał z kamienną twarzą i dokładnie analizował każde jej słowo. – Bawisz się uczuciami innych, nie zważając na nic, dręczysz innych, chcąc koniecznie pokazać jaki to nie jesteś wspaniały. Bawisz się tym swoim złotym zniczem i myślisz, że jesteś najlepszy. – niemalże wykrzyczała mu w twarz, to co o nim myśli.

            - Ja bawię się uczuciami innych? Spójrz na siebie. – prychnął. – Raz jesteś dla mnie miła i dobrze nam się gada, a innym razem wrzeszczysz na mnie bez powodu. Nie rozumiesz, że mnie też to boli? Zrozum to Evans, kocham Cię. – zabolało ją to co powiedział, bo dobrze zdawała sobie z tego sprawę, że miał po części rację. Zbliżył się do niej na taką odległość, że bez problemu mógłby teraz nachylić się i pocałować ją, ale nie, wolał poczekać na jej krok. Wiedział, że gdyby teraz wykonał taki ryzykowny ruch, mogłoby się to źle skończyć zarówno dla niego jak i dla ich znajomości. Ruda prychnęła niczym rozjuszona kotka i odsunęła się od niego na bezpieczną odległość.

            - Potter, powiedzmy sobie szczerze, Ty nie wiesz co znaczy kochać. Bawisz się dziewczynami, niektóre pewnie zakochują się w tobie, a Ty traktujesz je jak zabawki. – Evans wywróciła oczami i zaczęła rytmicznie tupać nogą ze zdenerwowania.

            - Ale Ciebie kocham! Nie możesz tego pojąć?! Czy to jest za  trudne dla wspaniałej pani prefekt?! Ranisz mnie na każdym kroku! Za każdym razem jak krzywo się na mnie patrzysz, jak nie chcesz się ze mną umówić, jak kłócisz się ze mną, to serce pęka mi na milion kawałeczków, a mimo to nie przestaję Cię kochać. – ostatnie zdanie prawie wyszeptał. – Wręcz przeciwnie, z każdym dniem zakochuję się w Tobie coraz bardziej. – dokończył swoją wypowiedź, patrząc na jej reakcję. Twarz rudowłosej nie wyrażała żadnych emocji. Wyminęła go bez słowa. Kilka kroków dalej zatrzymała się.

            - Jeżeli tak mnie kochasz to nie możesz dać mi spokoju? – mówiła prawie szeptem, tak jakby bała się, że ktoś to usłyszy. Nawet nie odwróciła się w jego stronę. Nie potrafiłaby spojrzeć na niego. Nienawidziła go, ale to nie zmieniało faktu, że on też wywoływał w niej jakieś ludzkie odruchy. – Nie możesz po prostu zachowywać się jakbym była Ci obojętna? – wciąż nie odwracała się do niego.

            - Nie, bo nie jesteś mi obojętna. – szepnął, stając tuż za nią. – Jesteś dla mnie najważniejszą osobą na świecie, nikt nigdy nie znaczył dla mnie tak wiele. Nikt nie jest mi tak bliski jak ty. – stał za nią, czekając na jej ruch. Ruda nawet nie drgnęła, nie miała odwagi się ruszyć. Jeszcze nigdy od nikogo nie usłyszała czegoś takiego. Zamrugała kilka razy i ruszyła przed siebie bez słowa. Spojrzała na zegarek, na którym dochodziła północ. Szła szybkim krokiem, nie zwracając uwagi, na to, że właśnie zignorowała wartę. Evans w duszy odetchnęła z ulgą. Nie umiałaby spojrzeć Rogaczowi w oczy, po tym co od niego usłyszała. Wiedziała, że idzie tuż za nią, ale nawet wchodząc po schodach do dormitorium nie odwróciła się, mimo, że czuła na sobie jego wzrok. Musi się z tym przespać, musi ochłonąć. Gdy weszła do sypialni, Rosie jeszcze krzątała się po pomieszczeniu.

            - O Lily, jesteś już. – McRain uśmiechnęła się do niej promiennie. Jednak Lily nawet nie próbowała udawać, że wszystko jest w porządku. – Co jest? – brunetka usiadła obok niej na łóżku, widząc jak rudowłosa kładzie się nie zaszczycając jej nawet spojrzeniem.

            - Potter … - wyszeptała jedynie, wciskając twarz w puchową poduszkę.

            - Co on znowu narobił? – Rosie pogłaskała Lily po głowie. Brunetka wiedziała, że James potrafił być męczący, natarczywy, ale była święcie przekonana co do prawdziwości jego uczuć.

            - Ja mu powiedziałam co o nim myślę, a on powiedział co do mnie czuje. – Lily jęknęła donośnie.

            - Ruda, wiesz o jego uczuciach już jakoś od piątego roku. – inteligentnie zauważyła Rosie. Lily popatrzyła na nią jak na osobę niespełna rozumu.

            - Chodzi o to, że powiedział, tak szczerze. – opowiedziała jej całe zdarzenie sprzed kilkunastu minut. Rose popatrzyła na rudowłosą ze współczuciem. Wiedziała, że Ruda przeżywa teraz straszną rozterkę. Lily, mimo tego, że zgrywała twardą i niedostępną dla otoczenia, była bardzo wrażliwa. Przybierała sobie do serca wszystko co ktoś jej powiedział, szczególnie jeżeli dotyczyło to uczuć innych osób.

            - Lilka – zaczęła McRain gładząc kasztanowe włosy Evans. – przemyśl to co powiedział Ci Rogacz. On naprawdę Cię kocha i … - nie skończyła, bo Lily popatrzyła się na nią spode łba.

            - Rose, ale nie rozumiesz, że nie będę z kimś do kogo nic nie czuję? To znaczy – zawahała się. – ja… ja się do niego przywiązałam, ale chyba go nie kocham. Kurczę Rosie pomóż mi! – Evans załkała żałośnie i przytuliła się do brunetki. McRain westchnęła ciężko i poklepała przyjaciółkę po plecach.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz