.

sobota, 22 czerwca 2013

ROZDZIAŁ VI



- A … a jeżeli coś mu się stało? – zapytała niepewnie Rosie, spoglądając to na Syriusza to na Remusa. Lily przymknęła oczy. Nie chciała o tym myśleć. W prawej dłoni trzymała wyciągniętą przed siebie różdżkę, która trzęsła się ze zdenerwowania na boki. Przeszli przez korytarz na czwartym piętrze. Coś podpowiedziało Remusowi, żeby się odwrócić, za rogiem korytarza ujrzał jak znika koniec czyjejś szaty. Rosie pchnęła drzwi do łazienki i zapiszczała cicho, zakrywając sobie usta dłońmi. Przyjaciele rozejrzeli się po obskurnym pomieszczeniu. W odległym rogu nieruchomo, w dużej kałuży krwi, leżał James. Jeden policzek przyciśnięty miał do zimnej, zalanej wodą posadzki, a z drugiego tryskała ciemnoczerwona krew. McRain widząc tę scenę, osunęła się po ścianie na zimną podłogę, tracąc przytomność. Remus z pomocą Petera wyczarowali niewidzialne nosze i kierując nimi swoimi różdżkami wynieśli ją z pomieszczenia.

            - Boże Lilka, co to za klątwa?! – krzyknął przerażony Syriusz, obracając Pottera na plecy. Również z jego piersi trysnęła krew, ochlapując Blacka i Evans. Rudowłosa otarła twarz rękawem.

            - Nie mam pojęcia. – Lily uklęknęła przy Potterze i sprawdziła tętno. Kawałek kamienia oplatającego jej serce opadła. Żyje. Kiwnęła głową do Syriusza, na znak, że James jeszcze żyje. Teraz najważniejsze żeby odczynić urok. Wycelowała różdżką w pierś chłopaka. – Finie Incantatem. – mruknęła, jednak nie poskutkowało. Syriusz popatrzył na Rudą z przerażeniem. Lily nigdy nie widziała Blacka tak przerażonego. Nie chciała patrzeć na bladą umazianą czerwonym płynem twarz Rogacza, na jego zakrwawione ubranie, na kałużę krwi, w której wszyscy się znaleźli. Była przerażona, jeżeli za chwilę czegoś nie zrobią to James najprawdopodobniej umrze.

            - Bierzmy go Lily do Skrzydła Szpitalnego. – rzekł przestraszony Syriusz, wyczarowując niewidzialne nosze. Biegiem, kierując lewitującym ciałem chłopaka, puścili się biegiem na pierwsze piętro do Skrzydła Szpitalnego. Evans otworzyła drzwi zaklęciem, a Syriusz skierował bezwiedne ciało swojego przyjaciela na najbliższe łóżko. Remus najwyraźniej uprzedził pielęgniarkę, bo ta przestała zajmować się nieprzytomną Rosie i podeszła do zakrwawionego chłopaka.

            - Co mu… - nie dokończyła. Złapała różdżkę w dłoń i wypowiedziała jakieś skomplikowane zaklęcie, które zatrzymało krwawienie z ran Jamesa.

            - On, poszedł do łazienki i my go znaleźliśmy, na podłodze, cały we krwi, i ta krew mu tryskała, on był nieprzytomny, nie, nie oddychał chyba, nie wiem. – Lily zaczęła płakać, próbując jak najdokładniej opisać pielęgniarce co się zdarzyło. Ta zaciągnęła parawan dookoła łóżka Pottera, dokładnie analizując słowa wypowiedziane przez dziewczynę. Syriusz podszedł do rudowłosej i mocno przytulił ją do siebie, była roztrzęsiona, podobnie jak on, jednak starał się tego nie ukazywać, by nie denerwować jej jeszcze bardziej. Spojrzał na Remusa, który wlał do ust McRain jakiś eliksir. Ciemne włosy rozrzucone na białej poduszce idealnie z nią kontrastowały. Twarz miała bladą. Wyglądała tak niewinnie, była taka krucha. Wypuścił płaczącą Lilkę z ramion i podszedł do łóżka na którym spoczywała brunetka. Remus spojrzał na niego ze współczuciem. Mimo, że Black nigdy się do tego nie przyznał, Lupin wiedział, że Rosie dla Syriusza znaczy więcej niż Lily. Peter siedział na sąsiednim łóżku, z jego twarzy odpłynęła prawie cała krew. Niemalże zlewał się z bielą ścian. Lily stała na środku Sali trzęsąc się ze strachu i płaczu. Cała była brudna z krwi Jamesa, począwszy od nóg, aż po twarz i końcówki włosów. Pani Conolly krzątała się wokół łóżka Pottera, opatrując mu rany. Evans usiadła na łóżku, na którym leżała przytomna już Rosie.

            - Czy on…czy on żyje? – zapytała łamiącym się głosem. Zza parawanu wyszła pielęgniarka. Wszyscy zwrócili swoje głowy w jej stronę i patrzyli na kobietę z wyczekiwaniem. Pani Conolly westchnęła cicho i w tej chwili, jakby znacznie się postarzała. Zmarszczki na jej twarzy pogłębiły się, a grube okulary opadły na czubek nosa.

            - Żyje, ale jest w bardzo ciężkim stanie. Stracił dużo krwi, to cud, że jeszcze żyje.  Podałam mu silny eliksir, wybudzi sie najwcześniej jutro rano, bo teraz musi regenerować siły. Wysłałam do profesora Dumbledore’a patronusa, już tutaj idzie. Panno McRain jak się pani czuje? – zapytała dobrotliwie, podchodząc do niej i kręcąc jej głową w różne strony.

            - Yy, dobrze, już dobrze. – odmruknęła, wywracając oczami. Do pomieszczenia wszedł Albus Dumbledore i profesor McGonagall.

            - Gdzie on jest? – zapytała Minerva, podchodząc do przyjaciół. Wszyscy ręką wskazali jej na łóżko naprzeciwko. Oboje, razem z dyrektorem, podeszli do nieprzytomnego Jamesa.

            - Biffy – nauczycielka transmutacji zwróciła się do pielęgniarki. – Co z nim?

            - Stracił mnóstwo krwi, jeżeli jego stan się nie polepszy w ciągu najbliższej doby, będziemy musieli przenieść go do świętego Munga. – Rosie załkała głośno, słysząc to. Wiedziała, wiedziała, że nie powinni pozwolić Rogaczowi samem iść na spotkanie z tajemniczym kimś.

            - Wiadomo kto mu to zrobił? – Albus zwrócił się do przyjaciół, patrząc na nich po kolei. Pokręcili głowami. Dyrektor posmutniał. Nie wyglądał tak jak zawsze, nie promieniowała od niego radość, nie uśmiechał się, a jego twarz skamieniała. McRain głośno zaszlochała w rękaw Syriusza.

            - Albusie, musimy zawiadomić jego rodziców. Biffy, proszę, informuj mnie co godzinę o jego stanie zdrowia. – odparła McGonagall. – Jeżeli chcecie, zostańcie jeszcze chwilę, macie moje pozwolenie, ale nie przeszkadzajcie pani Conolly. – kiwnęła na nich głową i razem z dyrektorem opuścili sterylnie czyste pomieszczenie. Pielęgniarka udała się na zaplecze. Remus podszedł do Jamesa, a zaraz po nim to samo zrobili inni. Wyglądał jak wrak człowieka. Jego twarz była niemalże tak blada jak pościel, którą był okryty, pielęgniarka najwyraźniej zmyła z niego krew, bo już nie było widać po niej śladu. Rozczochrane włosy były posklejane, a opatrunek na policzku przesiąkł już trochę. McRain przejechala wierzchem dłoni po jego niezranionym policzku. Potter nigdy nie wyglądał tak źle. Rosie ponownie zatrzęsła się i zaszlochała. Ciszę przerwał Syriusz..

            - Jeżeli Rogacz z tego nie wyjdzie... - przerwał na chwilę. - ... znajdę tego kto mu to zrobił i go zabiję...

            - O czym ty w ogóle mówisz?! - krzyknęła Lily, a po jej policzkach popłynęły kolejne łzy. - Jakie nie wyjdzie do cholery?! On musi żyć, musi... - dodała już ciszej. Spojrzała ze smutkiem na zmarniałą twarz chłopaka. Remus z niediwierzaniem popatrzył na Lily. Stała mu się taka obca, do tej pory byli dla siebie jak rodzeństwo, a teraz? Teraz to Rosie była mu bliższa, to ona znała każdą jego rozterkę. Nie miał żalu do Rudej, wręcz przeciwnie, cieszył się jak głupi, że coraz lepiej dogaduje się z Jamesem.

            - Lily uspokój się... - zaczął Remus, jednak Evans mu przerwała.

            - Jak mam się uspokoić? James może w każdej chwili umrzeć! - warknęła, siadając na sąsiednim łóżku. Schowała twarz w dłonie. Nie wiedziała czemu sie aż tak uniosła. Potter przez te wszystkie lata był dla niej obojętny, jednak w ciągu tego miesiąca znacznie się do siebie zbliżyli. Nie, dalej nie było mowy o jakiejś gorącej miłości ze strony Evans jednak James stał się dla niej kimś ważnym, stał się jej przyjacielem.

            - Chyba powinniście już sobie iść... - zza drzwi wyłoniła się głowa pielęgniarki.

            - Nie, nie zostaniemy jeszcze chwilę... - Remus zdawał się nie zauważać wymownego wzroku Pani Conolly.

            - Ale ja mówię, że macie iść. Pan Potter ma ODPOCZYWAĆ, a wy mu tego nie ułatwiacie. Tak, więc żegnam. Panno Evans, powinna się pani umyć. - spojrzała na nią z politowaniem. - Możecie przyjść jutro po śniadaniu, ale nie wszyscy. - dodała widząc ich  niezadowolone miny. Kręcąc głowami opuścili Skrzydło Szpitalne i skierowali się na siódme piętro do wieży Gryffindoru, nie zamieniając ze sobą nawet słowa. Pierwsza łazienkę zajęła Lily. Szybko weszla pod prysznic. Chciała jak najszybciej zmyć z siebie krew Pottera, tak jakby miało to obmyć ją ze wszystkich wspomnien z tego wieczoru. Jeszcze dwie godziny temu wspólnie z przyjaciółmi śmiali się do rozpuku, a teraz jeden z nich walczy o życie w Skrzydle Szpitalnym. Nie była w stanie teraz normalnie myśleć i funkcjonować, liczyło się teraz tylko to, że James leży nieprzytomny, bliski śmierci, a oni, jego najbliżsi, nic nie mogą zrobić, nie mogą mu pomóc.
Tej nocy Lily nie mogła zasnąć, a miarowe oddechy jej współlokatorek wcale w tym nie pomagały. Siedziała na łóżku z wzrokiem utkwionym w przeciwległą ścianę. Cały czas przed oczami miała widok wątłego zakrwawionego ciała Jamesa. Nie wiedziała co ze sobą zrobić. przez myśli przelatywały jej najczarniejsze scenariusze, jednak szybko odrzucała je od siebie.Wciągnęła na siebie szkarłatną bluzę z dużym herbem Gryffindoru na plecach i zeszła do Pokoju Wspólnego. W pomieszczeniu panował półmrok, jedynym źródłem światła był dogasający w kominku ogień. Miała usiąść na swoim ulubionym fotelu, jednak kroki skierowała do dormitorium chłopców siódmego roku. Weszła po cichu i starając się nie zabić ruszyła w kierunku łóżka Pottera. Zgrabnie ominęła dwie duże góry ubrań i już miała schylać się, by wyjąć spod łóżka Rogacza jego kufer, gdy obie nogi zaplątały się jej w błękitne bokserki Syriusza. Padła na ziemię jak długa, robiąc przy tym dużo hałasu. Zza kotar w łóżkach posypała się wiązanka przekleństw, a po chwili z jednego wychyliła się głowa Remusa.

-          Lily? Co ty robisz u nas w dormitorium... – szatyn spojrzał na budzik, stojący na
jego szafce nocnej. – o drugiej w nocy?! – Evans pozbierała się z ziemi.

            - Ruda, oby powód twojej wizyty był ważny, bo inaczej nie dożyjesz do śniadania... – mruknął zaspany Syriusz, przecierając swoje niemalże granatowe oczy.

- No, więc, ja... – Lily zaczęła się jąkać. Lupin uniósł wysoko brwi, a Black jakby
niczego nie zauważył wpatrywał się w nią uważnym wzrokiem. – Chciałam pożyczyć od ciebie Remusie notatki, z historii magii. – wydukała w końcu. W duchu odetchnęła z ulgą, że chłopcy dali się nabrać na jej tanią wymówkę. Bała się ich reakcji, gdyby powiedziała, że przyszła TYLKO pożyczyć pelerynę niewidkę, żeby spędzić więcej czasu przy Jamesie.

-          Evans, żartujesz sobie, prawda? Powiedz, że to jest jakiś żart! – warknął Black,
unosząc wysoko brwi. – TY i Remus jesteście jedynymi osobami, które nie śpią na historii magii i notują wszystko co powie Binns! – wyraźnie zaakcentował pierwsze słowo.


-          No, ale na ostatniej lekcji nie zapisałam nic ... – powiedziała, czując, że jej
policzki pokrywają się szkarłatem. Twarz Lily przybrała kolor jej bordowej bluzy. Ruda miała wrażenie, że chłopcy nie do końca jej uwierzyli, jednak zaspany Remus wyciągnął ze swojej połatanej torby kawałek zapisanego pergaminu i podał go dziewczynie. Evans opuściła męskie dormitorium, przez ramię rzucając jedynie krótkie dzięki. Weszła do swojej sypialni, uważając żeby nie obudzić Rosie. Cisnęła notatkami Lupina na podłogę i wróciła so swojego łóżka. Zakopała się pod kołdrą i starała się usnąć, jednak jak na złość nie mogła. Przewracała się z jednego boku na drugi. Jej myśli wciąż krążyły wokół nieprzytomnego Jamesa, a w głowie dźwięczały słowa pielęgniarki:  jeżeli jego stan się nie polepszy w ciągu najbliższej doby, będziemy musieli przenieść go do świętego Munga. Zadrżała lekko, mimo że w pomieszczeniu wcale nie było zimno. Po godzinie rozmyślań, zmożył ją sen.

***

Pierwszy raz odkąd przyjechała do Hogwartu, Rosie, obudziła się przed budzikiem. Spojrzała na zegarek, stojący na szafce nocnej, wskazywał ósmą. Jej współlokatorki jeszcze spały. Nienaganny porządek psuły papiery leżące koło łóżka Lily. Powolnym krokiem poczłapała do łazienki. Wzięła szybki prysznic i stanęła przed lustrem. Dokładnie przyglądnęła się swojemu odbiciu. Spoglądała na nią ładna dziewczyna z dosyć długimi ciemnobrązowymi włosami i niebieskimi oczami. Kąciki kształtnych ust zawsze były lekko uniesione, a policzki zaróżowione. Kolor jej włosów idealnie zgrywał się z jej brzoskwiniową cerą, którą podkreśliła delikatnym różem. Gęste włosy związała w niebałego koka na czubku głowy. Ubrała na siebie mundurek i szkolną szatę po czym opuściła łazienkę. Emerson i Aliyah jeszcze smacznie spały, te dwie nigdy nie wstawały zanim Lily i Rosie nie opuściły domritorium. Nie przepadały za nimi, zwłaszcza, że należały do fanek Pottera i Blacka. Evans smacznie sobie spała na boku. Rosie potrząsnęła jej ramieniem, jednak rudowłosa mruknęła coś niewyraźnie i dalej spała.

-          Lilka wstawaj, już w pół do dziewiątej! – Rosie uśmiechnęła się szeroko do
przyjaciółki, gdy ta otworzyła oczy.

            - Cześć Rose. – mruknęła zaspanym głosem, powoli wstając z łóżka. – Będę gotowa za 10 minut. – dodała już żywiej, znikając za drzwiami łazienki. Rosie zeszła do Pokoju Wspólnego i usiadła na fotelu na przeciwko kominka. Po chwili dołączyli do niej Huncwoci w wybrakowanym składzie i Lily. Razem zeszli do Wielkiej Sali i zajęli swoje stałe miejsca przy stole Gryffindoru. Każdy z nich nałożył sobie swój ulubiony przysmak: Lily owsiankę, Rosie tak jak Syriusz kiełbaski z jajkiem sadzonym, Remus tosty z dżemem, a Peter jajecznicę ze smażonym boczkiem. Jako pierwszy odezwał się Black.

- Dobra, to kto idzie do Jamesa po śniadaniu?

- Ja! – wszyscy równo odparli, patrząc się na siebie.

-          Dobra no, ja w sumie muszę jeszcze zajżeć do biblioteki przed transmutacją,
McGonagall kazała mi napisać wypracowanie na temat animagii, nie mam pojęcia od czego zacząć. – Syriusz przejechał otwartą dłonią po twarzy, Remus prawie zakrztusił się swoim tostem, a Rosie i Evans zaczęły dziko chichotać.

            - Jako, że Peter jest IDIOTĄ, to pójdzie później... – odparł Black, wywracając oczami,
na co Pettigrew spłonął rumieńcem. - Teraz pójdą dwie osoby, te które najszybciej zjedzą. – i za nim ktokolwiek się obejrzał wszyscy rzucili się na swoje jedzenie niczym zwierzęta. Ruda, gwałtownie wstała od stołu.

            - Pierwsza. – oznajmiła spokojnie, po czym szybko opuściła Salę, nie zwracając uwagi jak Syriusz i Rosie krzyczą za nią, że grała nie fair. Tuż po niej skończył Remus.

-          Remus no! – warknęła McRain, uderzając pięścią w stół.

- Gdybyście się tak nie ekscytowali tym, że Lilka skończyła pierwsza, to zjedlibyście
szybciej. – prawie biegiem opuścił Wielką Salę, doganiając rudowłosą. Lily uśmiechnęła się na jego widok. – Lily... – zaczął Lupin łagodnie.

-          Tak?

- Widzę, co się z tobą dzieje. – Evans przekręciła głowę na bok, nie bardzo wiedząc o
co chodzi Lunatykowi.

            - Nie rozumiem o co Ci chodzi Remusie. – zaśmiała się delikatnie, chociaż wcale nie
było jej do śmiechu. Doskonale wiedziała o czym mówił Lupin, na pewno będzie chciał nawiązać do jej nagłej przyjaźni z Potterem.

            - Dobrze wiesz o co chodzi. – mruknął, wkładając dłonie do kieszeni spodni. – Chodzi o Jamesa, tak bardzo się przejęłaś tym co mu się stało, zupełnie jakby nie był Ci do końca obojętny. – każde słowo wypowiedział z wielką starannością, by Evans dokładnie zrozumiała co miał na myśli.

            - Ahh... – rudowłosa westchnęła. – Oczywiście, że nie jest mi obojętny, jest moim przyjacielem.

            - Ale jednak przejęłaś się znacznie bardziej niż na przykład Rosie... – dodał, a jego przenikliwy wzrok świdrował ją na wylot. – Czy Ty się przypadkiem nie zakochałaś? – uśmiechnął się zadziornie, tak jak potrafił tylko Huncwot.

            - Przestań Remus opowiadać brednie! – warkneła. – Tak samo zachowałabym się, gdyby w Skrzydle Szpitalnym wylądowała Rosie, Syriusz, Ty czy Peter! – założyła ręce na piersi. Lupin mruknął jedynie, dając do zrozumienia rudowłosej, że jeszcze wrócą do tej rozmowy, po czym otworzył przed nią duże drzwi prowadzące do sterylnie czystej sali, w której leżał nieprzytomny James. Od razu skierowali się do jego łóżka. Ruda zajęła miejsce na białym krześle, a Lupin przysiadł na sąsiednim łóżku.

            - Jak myślisz kiedy się obudzi? – zagadnął Remus, patrząc na bladą twarz swojego przyjaciela. Zbliżała się pełnia. Bedzie to pierwsza pełnia, odkąd chłopcy opanowali animagię, podczas, której nie będą wszyscy razem. Podczas, której to nie oni, we Wrzeszczącej Chacie, będą w największym niebezpieczeństwie, tylko Rogacz, leżący w Skrzydle Szpitalnym. Lily odetchnęła z ulgą. Dopiero teraz uświadomiła sobie, że ta noc nie przyniosła żadnego pogorszenia stanu jego zdrowia. Ze swojego gabinetu wyszła pani Conolly, witając ich ciepłym uśmiechem. Na tacy niosła różne eliksiry i mazie, przeznaczone dla Jamesa. Evans zignorowała pytanie Lunatyka i zwróciła się do pielęgniarki.

            - Pani Conolly, co z nim? – nieśmiało zagadnęła Lily, czując jak się czerwieni. Niezręcznie było jej w ogóle mówić o Rogaczu w obecności Lupina, który przed chwilą zarzucił jej, że jest w brunecie ZAKOCHANA. Nie umiała uświadomić sobie dlaczego, przecież go nie kochała, a Lunatyk był jej przyjacielem, jej bratem, który wiedział o niej wszystko, przynajmniej pod koniec piątego roku tak było. Później trochę oddalili się od siebie, między innymi dlatego, że Remus zaczął bardziej przyjaźnić się z Rosie. Pielęgniarka westchnęła, stawiając srebrną tacę na stoliku obok łóżka Pottera. Westchnęła ciężko, przecierając zmęczone oczy.

            - Noc była spokojna, rano napędził mi trochę strachu, bo dostał jakiś drgawek...spokojnie, to normalne – dodała, widząc przerażone twarze uczniów. – Ale później się uspokoił. Nawet miałam wrażenie, że się budził, ale tylko mi się zdawało. Nie siedźcie za długo. – posłała w ich stronę uprzejmy uśmiech i ruszyła na zaplecze.

            - Remus... – gdy chłopak mruknął w odpowiedzi, dziewczyna kontynuowała. - ... myślisz, myślisz, że on nas słyszy? – szatyn wzruszył jedynie ramionami. Zegar wiszący nad wejściem wskazał w pół do dziesiątej. Lunatyk zeskoczył z łóżka i położył dłoń na ramieniu Lily.

            - Chyba musimy iść, zaraz mamy transmutację, a jeszcze trzeba iść do wieży po książki. – uśmiechnął się blado. Było mu bardzo ciężko. Może i ciężej niż Lily, niż Syriuszowi niż Peterowi i Rosie. Nie wiedział tego, nie rozmawiali w ogóle na ten temat.
Od wczorajszego zdarzenia nawet nie zamienił słowa z Calanthe, mimo, że widział ją na śniadaniu. Naprawdę, pałał do niej wielkim uczuciem, jednak nie na tyle dużym by mogli rozmawiać o swoich problemach. Przytulali się, całowali, chodzili na randki, ale z czystym sumieniem nie mógł powiedzieć jej, że ją kocha. Zdecydowanie znali się za krótko, nie rozmawiali o swoich uczuciach. Racja, Remus czuł się szczęśliwy przy tej blondynce, jednak jeszcze szczęśliwszy czuł się przy swoich przyjaciołach.

***

            - Syriusz? Idziesz teraz do Jamesa z Peterem? – brunet podniósł głowę znad swojego podręcznika do transmutacji. Uśmiechnął się do niej blado i kiwnął głową.

            - Peter jest u niego teraz. Powiedział McGonagall, że się źle czuje i poszedł do Skrzydła Szpitalnego. – rzeczywiście, Rosie rozglądnęła się po klasie. Miejsce Pettigrew było puste.

            - Panie Black, może łaskawie zająby pan się lekcją, a nie romansami z panną McRain? – tuż nad jego głową zagrzmiał donośny głos profesorki. Syriusz odchylił się nonszalancko na krześle.

            - Pani profesor, wreszcie muszę znaleźć kogoś żeby się ustatkować, może Rosie to dobry pomysł na przyszłą panią Black. – Łapa puścił oczko do brunetki, na co ta spłonęła szkarłatnym rumieńcem, a Lily głośno się zaśmiała. W jej ślady poszła reszta klasy.

            - Cenię szczerość, ale lekcja transmutacji to nie jest odpowiedni moment na pogłębianie swoich znajomości.

            - Ale wtedy jak nasze dzieci zapytają nas jak się poznaliśmy, będziemy mogli powiedzieć, że u profesor McGonagall na lekcji transmutacji! – powiedził, wyrzucając entuzjastycznie ręce do gory.

            - Gdyby głupota mogła latać Black... – mruknęła Minerva. – Mam tylko nadzieję, że nie będę miała tego ‘szczęścia’ uczyć WASZYCH dzieci – dodała z przekąsem, odchodząc w stronę swojego biurka. W tym momencie zabrzmiał dzwonek i wszyscy szybko opuścili klasę. Remus razem z Lily skierowali się w stronę lochów, a Black i Rosie poszli do Skrzydła Szitalnego. Pchnęli duże drzwi i weszli do sali, w której stało osiem szpitalnych łóżek. Jedno z nich zajmowane było przez Jamesa, przy którym stał Peter i małżeństwo w średnim wieku. Gdy podeszli bliżej rozpoznali w nich rodziców Pottera. Przywitali się z nimi cicho.

            - Syriusz, Rosie! – ucieszyła się Dorea i uścisnęła każdego z nich, to samo po chwili uczynił Charlus. W szarych oczach matki Rogacza lśniły łzy, a włosy spięte były w schludnego koka. Ubrana była w mugolską grafitową garsonkę, która podkreślała jej zgrabną figurę. Była znacznie niższa niż McRain, jednak wysokie szpilki dodały jej kilkanaście centymetrów. Ojciec Jamesa był jego starszą kopią, tak samo rozczochrane kruczoczarne włosy, przypruszone na bokach siwizną, na nosie miał czarne okulary, za którymi kryły się brązowe oczy w kolorze czekolady.

            - Pani Conolly powiedziała, że dzisiaj powinien obudzić się wieczorem. – poinformował ich pan Potter. Dorea pochyliła się na Jamesem i przejechała wierzchem dłoni po jego policzku. Jedna łza spłynęła z jej oka na śnieżnobiałą pościel. Nikt nie odważył się przerwać panującej w pomieszczeniu ciszy. Każdy pogrążony był w swoich rozmyślaniach. Głuchą ciszę przerwała profesor McGonagall, która z impetem weszła do pomieszczenia. Wszystkie głowy zwróciły się w jej kierunku. Podeszła do rodziców Jamesa.

            - Minerwo, proszę informuj nas co z nim na bieżąco. Jeżeli cokolwiek by się z nim działo, nie czekajcie na naszą odpowiedź tylko od razu przenieście go do świętego Munga. – odezwała się pani Potter, podchodząc do swojego męża. McGonagall tylko kiwneła głową, po czym razem opuścili pomieszczenie, wcześniej żegnając się z przyjaciółmi syna i rzucając nieprzytomnemu smutne spojrzenie. Peter prawie bez słowa opuścił Skrzydło Szpitalne i w pomieszczeniu zostali tylko Rosie i Syriusz. Jako pierwsza odezwała się dziewczyna.

            - Peter ostatnio się dziwnie zachowuje, nie uważasz? – spojrzała na niego uważnie. Podniósł wzrok ze spokojnej twarzy Jamesa, na zaniepokojone oblicze Rosie.

            - Nie, wydaje Ci się...

            - Ale mało z nami rozmawia i często gdzieś znika...

            - Czy Ty zawsze musisz zaprzątać tą swoją śliczną główkę problemami wszystkich ludzi dookoła? – zapytał i posłał w jej stronę swój najpiękniejszy uśmiech, ale nie taki, którym obdarzał wszystkie dziewczyny w szkole, uśmiech, który zarezerwowany był tylko dla jego najbliższych, dla osób które kochał całym sercem. Rosie zaczerwieniła się lekko i spuściła głowę, mając nadzieję, że Black nie zauważył.

            - Nie, no, po prostu martwię się... – zaczęła się niewyraźnie jąkać. W jego towarzystwie zupełnie traciła swoją charyzmę i pewność siebie, nogi uginały się pod nią, gdy uśmiechnął się do niej i znacznie częściej się rumieniła. Dalsza rozmowa została przerwana przez pielęgniarkę, która przyszła sprawdzić stan Jamesa.

***

Lily wraz z Remusem i Peterem siedzieli na wyjątkowo nudnej lekcji eliksirów. Była to jedna z niewielu teoretycznych lekcji, jakie prowadził profesor Horacy Slughorn. Evans oparła głowę na lewej ręce, a drugą skrobała na kawałku pergaminu słowa nauczyciela. Zupełnie nie skupiała się na tym co pisze. Zawsze była najbardziej aktywną uczennicą na eliksirach, jednak dzisiaj jej myśli błądziły w Skrzydle Szpitalnym. Z zamyślenia wyrwała ja mała sówka, która wleciała przez otwarte okno i usiadła na przeciwko niej. Profesor był tak zajęty rozmową z Severusem, że nawet nie zauważył ptaka. Lily odwiązała mały liścik od nóżki sowy i przeczytała go szybko.

Lily przyjdźcie jak najszybciej z Luniem i Glizdkiem do Skrzydła Szpitalnego.
Łapa

Serce podskoczyło jej do gardła. Podała skrawek pergaminu Remusowi, spojrzał na nią przerażonym wzrokiem. Już miał podnosić rękę, by poprosić Slughorna o pozwolenie na wyjście, gdy zadzwonił dzwonek. Jako pierwsi wybiegli z ciemnej sali i biegiem puścili się do Skrzydła Szpitalnego, modląc się żeby nie stało się nic złego, jednak sami nie potrafili sobie uwierzyć.

2 komentarze :

  1. Świetny rozdział , czekam na więcej . :D
    P.S. Nowa notka na http://lily-i-rogacz.blogspot.com/ .
    Pozdrawiam . ;D

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej, dzięki za komentarz na moim blogu ;). Widząc, że piszesz o Huncwotach, obiecuję jak najsyzbciej zabrać się za Twoje opowiadania, jednak mam teraz dużo zaległości i nie wiem, kiedy będę miała taką wolniejszą chwilę :).

    OdpowiedzUsuń