.

poniedziałek, 5 sierpnia 2013

ROZDZIAŁ X



 Dedykuję go sobie
żebym zawsze potrafiła w życiu dokonywać 
dobrych wyborów, między dobrym i złym.
I Tobie, za to że czytasz.


Dziwny paradoks, gdy chcemy zasnąć żeby nie dręczyły nas już myśli, ale nie możemy spać, bo wciąż nachodzą nas te okropne przemyślenia. A kiedy udaje nam się już odpłynąć w objęcia Morfeusza, budzimy się po niedługim czasie, nie przesypiamy nawet kilku godzin, i wszystko wraca ze zdwojoną siłą.
Rosie powoli podniosła się ze swojego łóżka i kroki skierowała do łazienki. Przemyła twarz zimną wodą, po czym spojrzała do lustra. Dlaczego to ona musiała wybrać na swoją miłość kogoś takiego jak Syriusz? Czy to na pewno miłość? Czy może zauroczenie. W te chwili to nie było ważne, ważniejsze było, że zbyt bolało. McRain, ujawniając zeszłego wieczoru swoje uczucia przed Remusem, myślała, że jeden z głazów oplatających jej serce opadnie, a tymczasem ucisk zwiększył się. Wiedziała, że z tym problemem musi poradzić sobie sama, jednak wciąż miała nieodparte wrażenie, że jest nieszczera wobec Lily, której oficjalnie nie powiedziała o swoich uczuciach. Doskonale zdawała sobie sprawę, że rudowłosa wie co dzieje się z Rosaline, jednak tak trudno było jej o tym rozmawiać, zwłaszcza, że McRain nie była do końca pewna czy Evans zrozumie o co jej chodzi. Lily nie miała czasu na związki, ciągle tylko nauka i nauka. Inaczej było z Rosie, dziewczyna korzystała z każdej okazji, poniekąd dowartościowując się tym, że ktoś zauważył ją w tłumie pięknych uczennic Hogwartu. Teraz nawet nie była pewna, czy Black kiedykolwiek spojrzał na nią inaczej niż na koleżankę. Gdy widziała tego młodego arystokratę, jej serce tańczyło tylko sobie znany głupi taniec radości, jednak po chwili miała wrażenie, jakby oplatał je gruby sznur, który zaciskał się z każdą myślą o Syriuszu coraz mocniej.
Brunetka westchnęła głęboko słysząc szmery dochodzące z pokoju. Po chwili do drzwi zaczęła dobijać się Evans. Brunetka machnęła różdżką i jej włosy zaplotły się w ładnego warkocza. Nałożyła lekki makijaż i jeszcze w piżamie wyszła z toalety. Rudowłosa przywitała ją niezrozumiałym mruknięciem, po czym sama zamknęła się w łazience. McRain wyjrzała przez okno. Skrzywiła się, gdy wielkie krople deszczu raz po raz uderzały o parapet, a silny wiatr szarpał drzewami Zakazanego Lasu. Rosie wciągnęła przez głowę ciepły różowy sweter, który dostała od Lily na szóstym roku i ciemnogranatowe jeansy. Na stopy włożyła grube skarpety i nogi włożyła do wysokich butów, które ubrała pierwszy raz w tym roku szkolnym. Twarz ponownie wykrzywiła w grymasie, kiedy pomyślała, że te buty będą jej towarzyszyć przez najbliższe trzy miesiące, bo na poprawę pogody nie miała co liczyć.

               - Rosie, poczekasz na mnie chwilkę? Muszę z Tobą porozmawiać. – rozmyślania brunetki przerwał stłumiony głos Lily, dochodzący zza drzwi.

               - Okej. – McRain usiadła na swoim łóżku, dokładnie przyglądając się czubkom swoich butów. Znowu przed jej oczami pojawiła się twarz uśmiechniętego Syriusza. Potrząsnęła nieznacznie głową by odrzucić od siebie napływający natłok myśli, w momencie kiedy Evans, już w pełni gotowa, wyszła z łazienki. Uśmiechnęła się do niej, dając znak, że mogą iść. Zarzuciły kurtki i wyszły ze swojego dormitorium, obwiązując się szalikami Gryffindoru i nie zwracając uwagi na niezadowolone pomruki ich współlokatorek. Po śniadaniu, w drodze na stadion do Quiditcha dołączyli do nich Huncwoci. James i Syriusz wyglądali dosyć dziwnie – twarze wymalowane mieli w barwach Slytherinu, a Łapa dodatkowo dzierżył w dłoni ogromny transparent z napisem ŚLIZGON RZĄDZI, A PUCHON MA TRĄDZIK. Pod spodem nieco mniejszymi literami świeciło się zdanie: Niech Ślizgoni wygrają, to skopiemy im tyłki w finale!

               - Bardzo pomysłowe i błyskotliwe Black. – mruknęła Lily, patrząc z ukosa na Syriusza, tak jakby był umysłowo chory i mógłby zarazić ją jakąś straszną chorobą. Łapa jednak wyszczerzył swoje zęby w szerokim uśmiechu, widząc jak usta McRain drgnęły w górę. Chłopak poczuł jak jego serce zaczęło mocniej bić, a jego ciało ogarnęło przyjemne ciepło. Prychnął pod nosem, jakby chciał odrzucić na drugi plan swoje uczucia. Gdy po chwili zdał sobie sprawę, że wpatruje się w brunetkę jak idiota, a ona zaczerwieniła się delikatnie, przeniósł swój wzrok na Pottera i wdał się z nim w rozmowę o meczu. Łapa jednak myślami był zupełnie gdzie indziej. Kątem oka obserwował jak Lily łapie Rosie pod rękę i razem odchodzą w stronę trybun, na której zgromadzili się uczniowie Gryffindoru, chichocząc dziko.
Mecz rozpoczął się równo o dziesiątej. Profesor Tannenbrown, zgrabna kobieta o wypłowiałych blond włosach i dużych brązowych oczach, zadęła mocno w gwizdek, oznajmiający początek gry. Wszyscy wzbili się w powietrze, a na trybunach zapanował jeszcze większy gwar. Wokół Lily i Rosie zgromadzili się uczniowie, którzy wymachiwali flagami, transparentami i kapeluszami w barwach domu Helgi Hufflepuff. Jedynie dwie osoby znacząco wyróżniały się na tle tłumu – James i Syriusz. Ich twarze krzywo pokryte były zieloną i srebrną farbą. Wzbudzali ciekawość, u niektórych większą niż sama rozgrywka. Skakali wesoło, wymachując dziko rękami i nogami, starając się przekrzyczeć skandujący tłum. Wyglądało to dosyć komicznie, zwłaszcza, gdy Syriusz zarzucił rękę na ramię Rogacza i odtańczyli kankana do tylko sobie znanej melodii. Po chwili przy nich pojawiła się Kate, a tuż za Potterem na ławkę wskoczyła Allyson. Chłopcy byli jednak tak przejęci tańcem, że nie zauważyli Krukonek, co spotkało się z ich dezaprobatą. A później wydarzenia potoczyły się już same. Barents, chcąc zwrócić na siebie uwagę Blacka, udając, że mdleje rzuciła się w tłum wrzeszczących uczniów, którzy przewracali się jak kostki domino. Łapa i Rogacz zorientowali się, że coś jest na rzeczy, gdy sprzed oczu zniknęło im ze dwa tuziny osób. Rozglądnęli się wokół, rzucając przelotne spojrzenie na śmiejącego się do łez Lupina. Syriusz wzruszył ramionami i jak gdyby nigdy nic wrócił do swojego przerwanego, dzikiego tańca. Sprawczynie niebywałego zamieszania spłonęły rumieńcem, wstając i otrzepując ubranie z kurzu, a dodatkowo Rosie nie omieszkała się posłać im piorunującego spojrzenia.

***

Mecz, tak jak oczekiwali James i Syriusz, zakończył się porażką Puchonów. Huncwoci, jak na prawdziwych rozrabiaków przystało, uznali, że jest to kolejny świetny powód na małą, kameralną imprezkę. Postanowili, że wieczorem, pójdą do damskiego dormitorium z kilkoma butelkami piwa kremowego i ognistej Whisky.
Lily siedziała przy jednym ze stolików w kącie biblioteki i kartkowała kolejny podręcznik do transmutacji, w nadziei, że znajdzie coś co pomoże uporządkować jej wszystkie wiadomości przed owutemami. Lewą ręką podparła głowę, a prawą leniwie przerzucała kartki starej książki, gdy nagle coś zasłoniło jej światło. Spojrzała ociężale, w górę i zobaczyła nad sobą uradowaną twarz jej największego prześladowcy – Jamesa Pottera. Bez jakiegokolwiek entuzjazmu, wróciła do przerwanej czynności, nie zwracając uwagi, nawet na to, że chłopak się dosiadł. Przez dobre kilka minut Rogacz wpatrywał się w nią z uwielbieniem. Evans starała się ignorować jego napastliwe spojrzenie, jednak nie wychodziło jej to zbyt dobrze. Po raz piąty lub szósty czytała jedno i to samo zdanie i wciąż nie mogła zrozumieć jego sensu. Ba! Nie wiedziała nawet o czym ono było. Zatrzasnęła z hukiem książkę i rzuciła Potterowi wymowne spojrzenie. Z jego twarzy nawet na chwilę nie zniknął promienny uśmiech.

               - Możesz przestać? – warknęła patrząc w jego oczy koloru mlecznej czekolady.

               - Ale, że co? – spytał zdezorientowany, wyrywając się jakby z transu.

               - Przestać wgapiać się we mnie jak idiota! – prawie krzyknęła, jednak, widząc karcące spojrzenie pani Peeks dodała już nieco ciszej: - Próbuję się uczyć!

               - Ty się zawsze uczysz, więc kiedy mam to robić? – odparł z wyrzutem. - Evans… - chłopak odchylił się na krześle, przerzucając jedną rękę o oparcie, a w palcach drugiej obracając swoją różdżkę. - …wiesz, że to pierwsza oznaka miłości? – dziewczyna wywróciła teatralnie oczami.

               - Co? To, że mnie wkurzasz? Tak to na pewno miłość… - odparła z ironią, krzyżując ręce na piersi.

               - To, że rozprasza Cię moja obecność.

               - Chyba żartujesz! – warknęła, po czym wrzuciła swoje rzeczy do torby.

               - Ani trochę. – pokręcił głową, próbując przybrać poważny wyraz twarzy, jednak przy rudowłosej, kąciki jego ust same wędrowały ku górze. Gdy się złościła, przybierała taki zacięty wyraz twarzy i zaciskała zęby, a Potter uwielbiał ją denerwować. Rogacz uśmiechnął się pod nosem, wyczarowując nad ich głowami małą gałązkę jemioły. Evans spojrzała na niego jak na wariata. – No nie daj się prosić Ruda, to jest J E M I O Ł A! – przeliterował ostatnie słowo, dokładnie akcentując każdą literę.

               - Wiem co to jest! – odburknęła urażona.

               - No, więc buzi! – palcem wskazującym postukał się w policzek. Brwi Lily uniosły się wysoko ku górze. Sama nie mogła uwierzyć w głupotę Rogacza. Mimo, że jedna cząstka jej duszy wyrywała się by jednak obdarować Jamesa pocałunkiem, to Evans wolała posłuchać tej drugiej części i poprzestać na rzucaniu mu spojrzenia typu: jesteś idiotą i wciąż nie mogę uwierzyć, że taki debilizm może funkcjonować. Zielonooka z torby wyjęła różdżkę. Machnęła nią w powietrzu i gałązka zapłonęła ogniem, po czym jej popiół upadł tuż koło dłoni chłopaka. Wstała ze swojego miejsca i przechodząc obok chłopaka nachyliła się tuż nad jego ramieniem. W jej nozdrza uderzył zapach jego pięknych perfum, przez ułamek sekundy miała ochotę po prostu wtulić się w jego silne, umięśnione ramiona, jednak jej wrodzona miłość do wygrywania sprzeczek zwyciężyła.

               - Święta są za półtora miesiąca. Informuję, bo najwyraźniej pod ten napuszony łeb nie docierają wszystkie istotne wiadomości. – dodała teatralnym szeptem, po czym wyprostowała się, z satysfakcją patrząc jak chłopak, przymyka oczy z błogością. Dała by sobie rękę uciąć, że Rogacz nawet nie usłyszał tego co powiedziała Lily, otumaniła go jej bliskość. A gdy po jego plecach przebiegł przyjemny dreszcz, uśmiechnął się lekko, przymykając oczy. Rudowłosa była pewna, że z ust Jamesa wyrwał się cichy pomruk, jednak zignorowała to i szybko opuściła pomieszczenie.

***

Usłyszał kroki. Wiedział, że to ona. Oparł się plecami o zimną ścianę, a przydługie włosy opadły na jego haczykowaty n. Z każdą chwilą cień postaci wydłużał się, aż w końcu zza rogu wyłoniła się jej sylwetka. Kasztanowe włosy spięła w niedbałego koka, który idealnie odsłaniał jej piękną twarz i intensywnie zielone oczy. Nie rozmawiali od feralnego zdarzenia na piątym roku. Ich spotkania ograniczały się do prób przeproszenia jej przez Severusa, lub zawistnych spojrzeń, pełnych odrazy, rzucanych przez Evans. Ale nie dzisiaj, teraz nie da się spławić tak łatwo. Będzie musiała z nim porozmawiać.

               - Lily… - zaczął łagodnie, wyłaniając się z cienia. Dziewczyna rzuciła mu jedynie przelotne spojrzenie, i unosząc twarz ku sufitowi, przeszła obok niego, nie zwracając na chłopaka uwagi i mocniej oplatając rękoma książki, które trzymała. Snape zacisnął długie, kościste palce na jej ramieniu, na co dziewczyna odwróciła się gwałtownie.

               - Słucham? – powiedziała to takim tonem, jakby mówiła do najbardziej obrzydliwego robaka na ziemi, a przynajmniej tak poczuł się Severus. Skulił się w sobie i spojrzał na nią spod swoich tłustych włosów.
              
               - Przepraszam… - wyszeptał. Dziewczyna jednak była nieugięta. Zdrada przyjaciela to najgorsze co można zrobić w życiu. Postanowiła jednak ten jeden jedyny raz wysłuchać go. – Nie chciałem, naprawdę…

               - Chcesz zostać śmierciożercą? – pytanie samo wyszło z jej ust. Sama zdziwiła się, że zapytała o to, od dawna cisnęło się jej na język, jednak od zdarzenia nad jeziorem nie rozmawiali w ogóle. Snape nie zaprzeczył. Po prostu stał z oczami utkwionymi w podłogę. Nawet nie śmiał spojrzeć w jej intensywnie zielone oczy. Wiedział, że Evans nie chce żeby został śmierciożercą, jednak nic innego mu nie pozostało. Musiał wstąpić w szeregi Czarnego Pana. Po prostu musiał.

               - W takim razie nie mamy o czym rozmawiać Severusie! – warknęła, mierząc go groźnym spojrzeniem.

               - Ale Lily… - zaczął błagalnym tonem, łapiąc ją za rękę. Wyszarpnęła dłoń z jego uścisku, kiedy chciała już odejść Ślizgon niespodziewanie wycelował w nią różdżką. Ruda była w takim szoku, że upuściła książki na ziemię, a strach sparaliżował ją do reszty. Nie zdążyła nawet zareagować, wyciągnąć swojej różdżki, odezwać się, po prostu stała i czekała, aż jakaś potężna klątwa, której użyje Severus trzepnie ją prosto w twarz. Jednak nic takiego się nie stało.

               - Legilimens! – Snape prawie wysyczał to zaklęcie, przedłużając samogłoski. Rudowłosa zupełnie się tego nie spodziewała. Nie po nim. Po każdym, ale nie po nim, znała go tak długo, tak długo się przyjaźnili. Jednak Severus, który w tym momencie stał przed nią, nie był tą samą osobą, z którą tworzyła tak silną więź przez kilka lat swojego życia.
Gdy Ślizgon wypowiedział zaklęcie, Lily poczuła niewyobrażalny ból głowy. Miała wrażenie, jakby ktoś rozrywał jej świadomość na miliony małych kawałeczków, a później spalał każdą z nich, we wnętrzu jej czaszki. Wspomnienia powróciły ze zdwojoną siłą, wszystkie naraz. Obrazy z ostatnich kilku lat przewijały jej się przed oczyma, nakładając się jeden na drugi.

Wsiadła do pociągu razem z Severusem i zajęli jeden z wolnych przedziałów. Chwilę siedzieli samotnie, jednak niedługo po ruszeniu pociągu do ich przedziału wparowali dwaj chłopcy.

               - Jestem James, James Potter, a to jest Syriusz Black. Dosiądziemy się do was! – krzyknął z entuzjazmem jedenastolatek o kruczoczarnych, bardzo potarganych włosach i czekoladowych oczach, schowanych za rogowymi okularami. Jego kolega był nieco wyższy od niego. Jego czarne włosy, były nieco przydługie, a niemalże granatowe oczy błyszczały z ekscytacji. – A wy? – Lily już wtedy wiedziała, że go nie polubi. Od razu zaczęła denerwować go jego pewność siebie.

               - Lily, a to Severus. – mruknęła bez entuzjazmu, patrząc w okno.

               - A czemu masz takie tłuste włosy? – młody Black zwrócił się do Snapea, a ten tylko popatrzył na niego złowrogim spojrzeniem. Wtedy wywiązała się ich pierwsza kłótnia, a po chwili Evans razem ze Snapem opuścili przedział.

Zdarzenie przeniosło się do zamku, na czwarte piętro.

James stał oparty o ścianę, gdy Lily pojawiła się na korytarzu. Gdy tylko zobaczyła Pottera na swojej drodze, od razu skręciła w bok. Jednak chłopak nie dał się tak łatwo spławić. Czternastolatek, w towarzystwie Blacka podreptali za nią.

               - Ej Evans, gdzie zgubiłaś Smarkerusa Wycierusa? – zakpił okularnik, mierzwiąc swoje włosy, które i tak były już w wielkim nieładzie.

               - Na imię ma Severus, Potter. – wycedziła przez zęby, ignorując jego pytanie.

               - Możliwe… - mruknął, udając, że się zastanawia, Syriusz.

               - Odwalcie się od niego i ode mnie! – krzyknęła i puściła się biegiem w głąb korytarza, nie zwracając uwagi na to co krzyczeli chłopcy.

Obraz zamazał się i za chwilę pojawił się kolejny.

Lily siedziała razem z Rosie pod wielkim dębem, czytała książkę do eliksirów, powtarzając wiadomości do SUMów. Podążyła wzrokiem za oczami McRain i to co zobaczyła rozwścieczyło ją jak nic innego. Huncwoci, a szczególnie James Potter, szli w kierunku Severusa. Za nimi wlekł się tłum gapiów, którzy z uśmiechami na twarzy skandowali imię Pottera.

               - Kto chce zobaczyć jak ściągam gacie Wycierusowi? – zakrzyknął, a niektórzy zaczęli gwizdać. Snape nim zdążył zareagować wisiał już w powietrzu głową do dołu. Krzyczał niemiłosiernie, w momencie, gdy Rogacz potrząsał swoją różdżką. Jego magiczny kijek wypadł mu z kieszeni szaty, która zakryła mu oczy. – Mam nadzieję Smarkerusie, że pamiętałeś żeby wyprać majtki! – zaśmiał się. W tej chwili, przy jego boku pojawiła się Lily. Z wściekłością w oczach wycelowała koniec różdżki w Pottera.

               - Puść go Potter! – krzyknęła, a jej dłoń zadrżała na trzonku.

               - Evans, a umówisz się ze mną? – wolną ręką poczochrał sobie włosy. Ktoś z tłumu zagwizdał głośno, a inni zachichotali. Wśród tłumu ludzi pojawiło się kilkoro Ślizgonów.

               - Puść go powiedziałam! – zignorowała jego pytanie, mimo że oblała się rumieńcem.

               - Nie potrzebuję Twojej pomocy słyszysz?! Nie chcę pomocy od takiej małej… szlamy. – za plecami Lily odezwał się kpiący Severusa. Evans otworzyła szeroko oczy, patrząc beznamiętnie ponad ramieniem Jamesa. Powoli schowała różdżkę za pazuchę swojej szaty i przeniosła wściekły wzrok na Ślizgona.

               - Świetnie! Więc radź sobie sam! – w życiu nie spodziewałaby  się tego, co wydarzyło się później. Potter w jednej chwili cofnął zaklęcie i łapiąc Snapea za ubrania na klatce piersiowej, przygwoździł go do pobliskiego drzewa.

               - Przeproś ją! Przeproś powiedziałem! – wykrzyknął groźnie patrząc w czarne oczy Severusa. Ten tylko uśmiechnął się kpiąco, kręcąc głową. Rogacz wziął zamach i uderzył pięścią dokładnie w haczykowaty nos Snapea, łamiąc go boleśnie. Ludzie dookoła wiwatowali i śmiali się głośno ze Ślizgona, a James spojrzał na Lily, która wciąż była w szoku.

               - Lily… - zaczął łagodnie podchodząc do niej.

               - Zostaw mnie! – warknęła łypiąc na niego groźnie. – Poradziłabym sobie sama, nie miałeś prawa znowu znęcać się nad nim. – krzyknęła, po czym odeszła, a za nią powlekła się Rosie.

Obrazy jak szybko pojawiały się tak szybko znikały, jednak zastępowały je kolejne.

- Jesteś zwykłym, nadętym, aroganckim gnojkiem Potter! Rzucasz zaklęciami w każdego kto chociaż krzywo na Ciebie spojrzy lub po prostu jest słabszy! – krzyknęła rudowłosa, patrząc z wściekłością na Pottera, który uśmiechnął się zadziornie.

            - A umówisz się ze mną?

            - Pieprz się Potter! – prychnęła, po czym złapała Rosie pod ramię i obie odeszły, przeciskając się przez tłum gapiów.

Wspomnienie rozmyło się i pojawiło się następne. Miała nadzieję, że retrospekcje skończą się jak najszybciej. Jednak ukojenie nie nadchodziło.

Rosie pchnęła drzwi do łazienki i zapiszczała cicho, zakrywając sobie usta dłońmi. Przyjaciele rozejrzeli się po obskurnym pomieszczeniu. W odległym rogu nieruchomo, w dużej kałuży krwi, leżał James. Jeden policzek przyciśnięty miał do zimnej, zalanej wodą posadzki, a z drugiego tryskała ciemnoczerwona krew. Serce Lily przestało bić. Podbiegli z Syriuszem do wątłego ciała chłopaka. Nie widziała co robić, Black był przerażony tak samo jak ona, albo i bardziej. Ze strachem sprawdziła tętno chłopaka – żyje. Kawałek kamienia oplatającego jej serce opadł na dno żołądka. Szukała w głowie zaklęcia, które mogłoby zatamować krwawienie, jednak żadne z jej znanych uroków nie pomagały. Powoli wpadała w panikę, jednak wiedziała, że nie może pozwolić sobie na to, że musi szybko coś zrobić, żeby uratować Pottera.  Wyczarowali z Łapą niewidzialne nosze i pędem puścili się do Skrzydła Szpitalnego. Nie obchodziło ją już nic, ani to, że cała umazana była krwią chłopaka, ani to, że denerwował ją jak nikt inny. Liczyło się jedynie to, żeby przeżył. Żeby go uratować.

Lily upadła na kolana, widząc tę scenę ponownie, tak bardzo chciała zapomnieć ten widok. Widok bezbronnego Jamesa, jego wątłego ciała leżącego w krwi. Teraz uczucia z tamtego wieczoru powróciły z potrójną siłą.

 - Lily?

                   - Tak? - mruknęła, stawiając ostatnią kropkę w swoim wypracowaniu na eliksiry. Uśmiechnęła się z dumą sama do siebie, wkładając zapisany pochyłym pismem pergamin do torby.

                   - Czy Ty i Rogacz... To znaczy czy on Ci się podoba? - Evans wlepiła w szatyna zielone oczy.

                   - Remus, rozmawialiśmy już o tym... - zaczęła łagodnie, jednak chłopak jej przerwał.

                   - Tak, wiem, że rozmawialiśmy, ale po prostu pytam. To jak? - rudowłosa zastanowiła się dokładnie nim powiedziała cokolwiek. Doskonale wiedziała, że Lunatykowi może powiedzieć wszystko, jednak sama nie wiedziała co chce mu powiedzieć.

                   - No wiesz, jest przystojny i ma ładne oczy, ale  to naprawdę wszystko. Przecież wiesz, że Tobie bym powiedziała, gdyby coś. - dodała, widząc jego niepewną minę. Uśmiechnęła się delikatnie, a chłopak odwzajemnił gest.

                   - Tak wiem. - mruknął, wracając do pisania swojego wypracowania dla profesor McGonagall.

Powoli przyzwyczaiła się do bólu głowy, jednak wciąż miała wrażenie jakby ktoś wiercił jej dziury w czaszce.

W obskurnym ciemnym pomieszczeniu, w którym jedynym źródłem światła było kilka płomieni świeczek unoszących się w powietrzu, stało kilka przestraszonych osób. Naprzeciwko nich na w półkolu ustawiło się pięcioro zamaskowanych osobników w ciemnych pelerynach, każdy z nich celował różdżką w stronę grupy osób, wśród której znajdował się Syriusz Black i Remus Lupin. Oprócz tych dwojga, było tam jeszcze kilkoro uczniów z Hogwartu. Gdy jeden ze śmierciożerców miał już wypowiadać klątwę Cruciatusa, która miała być skierowana w stronę młodego Blacka, do pomieszczenia wparował James Potter, a za nim Rosie, Lily i Peter. Rogacz jednym machnięciem różdżki rozbroił napastnika. Po chwili walka rozgorzała na dobre, zaklęcia latały we wszystkie strony. McRain cały czas wyczarowywała tarczę obronną, chroniąc osoby zgromadzone w pomieszczeniu, które zostały bez różdżek. Peter świetnie radził sobie z zaklęciami obronnymi, walcząc z wysokim, lecz chudym mężczyzną. Lily miała większy problem, bo przed nią stało dwóch zamaskowanych czarodziei, którzy doskonale potrafili walczyć.

               - Bellatrix! – wrzasnął Syriusz i gdyby nie powstrzymał go Lunatyk, zapewne podbiegłby do swojej wrednej kuzynki i rozszarpał ją gołymi rękoma. Kobieta zaśmiała się głośno i zerwała swoją maskę, która zasłaniała ładną twarz o ostrych rysach i jasnej porcelanowej cerze. Śmierciożerczyni rzucała zaklęciami jak nawiedzona. Czerwony snop światła przemknął tuż obok ucha Lily.
Potter ledwo dawał radę bronić się przed kolejnymi klątwami rzucanymi przez dwóch rosłych mężczyzn, którzy za wszelką cenę chcieli powalić Jamesa na ziemię, dbając o to, żeby wcześniej bardzo go poturbować. Kątem oka zobaczył jak Evans dzielnie radzi sobie z kuzynką Syriusza, jednak dwoje napastników, na tak drobną dziewczynę to zdecydowanie za dużo. Rogacz miał wrażenie, że rudowłosa zaraz opadnie z sił i osunie się na ziemię. Potter wyczarował niewidzialną tarczę, po czym rzucił drugą różdżką, którą wyjął z kieszeni bluzy w stronę Syriusza.

               - Syriusz pomóż Lily! – jak dobrze, że Black zostawił różdżkę w swoim dormitorium.

               - Dam sobie radę! – odkrzyknęła Evans, sama nie wierząc w to co mówi. Śmierciożercy znali znacznie więcej zaklęć i uroków niż ona i byli dużo silniejsi. Po chwili zjawił się przy jej boku Łapa, rzucając z wściekłością dziesiątki zaklęć w swojego przeciwnika. Serce Lily zabiło mocnej, gdy kątem oka zobaczyła jak zielony promień chybił o cal od Jamesa i trafił w ścianę za jej plecami, robiąc przy tym dużo hałasu. W pokoju pojaśniało od rzucanych zaklęć. Rogacz oszołomił jednego ze swoich przeciwników i związał linami drugiego. Remusowi i Rosie udało się wyprowadzić porwanych z pomieszczenia. Po chwili w pokoju ktoś się aportował. Wysoki mężczyzna w masce, ale bez kaptura, kroczył naprzeciw Pottera. Jego szata powiewała jak na wietrze. Chłopak od razu rozpoczął atak, jednak postać była znacznie silniejsza od niego. Odganiała zaklęcia na bok, bez użycia różdżki.

               - James Potter… Czy naprawdę myślisz, że uda ci się pokonać mnie? Lorda Voldemorta? – chwilę nieuwagi swojego napastnika wykorzystał Syriusz, oszałamiając mężczyznę zaklęciem. Po czym rzucił się do pomocy Evans, która już ledwo stała na nogach odbijając zaklęcia Lestrange. Wciąż nerwowo spoglądał w stronę Pottera, który rozmawiał z tajemniczą postacią, jednak nic nie słyszeli. Widzieli jedynie jak ich wargi się ruszają. Rogacz cisnął zaklęciem w stronę mężczyzny, jednak chybił. Do uszu wszystkich zgromadzonych dobiegł szyderczy śmiech, a po chwili wszyscy śmierciożercy aportowali się w kłębach czarnego dymu. Potter upadł na kolana oddychając ciężko.

Po tym wspomnieniu nie było już żadnego konkretnego obrazu. W jej głowie jedynie huczały pojedyncze słowa Jamesa Pottera, a przed oczami miała widok jego roześmianej twarzy i czekoladowych tęczówek, które wesoło błyszczały. W nozdrzach poczuła zapach jego pięknych męskich perfum. Nagły, przeszywający ból głowy przywrócił ją na ziemię. Krzyknęła przeciągle, mając wrażenie, że ból rozsadzi jej czaszkę od środka. Zawirowało jej przed oczami.
Klęczała przed Severusem, który celował w nią swoją różdżką. Oddychała ciężko, jakby powietrze nagle zrobiło się bardzo gęste. Ręce bezwiednie opadły jej po obu stronach ciała. Podniosła wściekłe oczy na chłopaka, który nie spuszczał z niej wzroku. Z jego oczu mogła odczytać jedynie zaskoczenie, wściekłość i… żal?

               - Ty go kochasz! – krzyknął, a jego głos poniósł się echem po korytarzu. W tonie wypowiedzi mogła usłyszeć jednocześnie tyle emocji, że nie potrafiłaby ich wszystkich nazwać, a nawet zliczyć. Jednego była pewna, powiedział to tak, jakby ona nie miała prawa kochać NIKOGO.

               - Nie miałeś prawa… - szepnęła prawie niedosłyszalnie, a po jej policzku popłynęła jedna łza. – Nie miałeś prawa, słyszysz! Jesteś szumowiną Snape! NIENAWIDZĘ CIĘ! – wykrzyczała mu w twarz, podnosząc się na chwiejnych nogach by móc spojrzeć mu w oczy.

               - Kochasz go… - mruknął, kręcąc głową na boki. Jednak Evans nie zwracała uwagi na słowa Severusa. Wściekłość rozrywała ją od środka, miała wrażenie, że jeżeli tego nie wykrzyczy to wybuchnie.

               - A NAWET JEŚLI, TO CO Z TEGO?! JAK MOGŁEŚ MI TO ZROBIĆ?! KIEDYŚ SIĘ PRZYJAŹNILIŚMY! POTTER MIAŁ RACJĘ CO DO CIEBIE, JESTEŚ NIC NIE WARTYM CZŁOWIEKIEM SNAPE! NIE ZASŁUGUJESZ NAWET NA TO, ŻEBYM TERAZ STAŁA TUTAJ PRZED TOBĄ! – krzyczała jak oszalała, nie zwracając uwagi na to, że na korytarzu zaczynają gromadzić się ludzie, zwabieni krzykami pani prefekt. Severus, wiedząc, że zaraz pojawią się przyjaciele rudowłosej, ominął ją nie zaszczycając jej nawet spojrzeniem. Lily rozejrzała się dookoła. – Każdy kto będzie na tym korytarzu za pięć sekund dostanie miesięczny szlaban! – wrzasnęła, a ludzie zgromadzeni wokoło szybko zaczęli się ulatniać. Przed nią stała tylko jedna osoba. Patrzył na nią tymi swoimi ciepłymi czekoladowymi oczami i nie wiedział co może zrobić, by ulżyć jej w cierpieniu. Podszedł bliżej, jednak zatrzymał się w pół kroku. Evans zwiesiła głowę i rozpłakała się na dobre. Łzy skapywały z czubka jej lekko zadartego nosa na posadzkę, a on stał przed nią nie wiedząc co może zrobić. Był rozdarty między, stojącą tutaj Lily, a Ślizgonem, który właśnie uciekł, a którego miał ochotę zabić. Wiedział, że kłótnie ze Snapem są bolesne dla rudowłosej, zwłaszcza, że kiedyś byli najlepszymi przyjaciółmi, ale w głębi duszy wiedział, że Evans dobrze zrobiła, kończąc znajomość z tym chłopakiem. – Masz zamiar tak stać? – wydukała przez łzy, po czym podeszła i wtuliła się w ciepłą bluzę pachnącą perfumami Pottera. Chłopak w pierwszej chwili był w takim szoku, że nie bardzo wiedział, co ma zrobić, jednak po chwili ocknął się i szczelnie oplótł tą szczupłą rudowłosą osóbkę swoimi ramionami, pozwalając jej wypłakać się i nie pytając o nic. Po prostu będąc. W normalnej sytuacji byłby szczęśliwy jak nikt, mogąc przytulić się do Lily Evans, jednak tym razem nawet przez chwilę nie przeszło mu przez myśl, żeby myśleć w ten sposób o rudowłosej. Potraktowała go jak przyjaciela i tak musiał się teraz zachować. On, James Potter, przecież oddałby życie za swoich przyjaciół.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz