Dla Karoliny.
Minęły dwa tygodnie, od starcia Lily i Severusa, a szkoła
wciąż huczała od plotek. Tak właściwie, nikt oprócz Rudej i Ślizgona nie
wiedział co tak naprawdę stało się tamtego południa. Od kilku dni rudowłosa
chodziła obrażona na Jamesa, który chcąc zaprosić ją na bal bożonarodzeniowy,
zaczarował trzy zbroje, które śpiewały Lily,
pójdziesz ze mną na bal? do melodii znanej kolędy, przez cały dzień chodząc
za Evans. Potter jednak nie rezygnował i co rusz, albo obrywał jakąś wyjątkowo
paskudną klątwą, albo – w przypływie nagłej dobroci – Ruda obrzucała go jedynie
pogardliwym spojrzeniem.
Pod koniec listopada spadł pierwszy śnieg, który przypomniał
wszystkim, nie mającym jeszcze partnerów na bal, że czas najwyższy wziąć sprawy
w swoje ręce i nie czekać na cud. Oczywiście śnieg jak szybko się pojawił tak szybko znikł. Syriusz jednak nie próżnował, od kilku tygodni,
aktywnie szukał odpowiedniej towarzyszki. W zeszłym roku bawił się razem z
Arclissą Boumond, rok starszą Puchonką. Remus po ostatniej pełni był tak
wyczerpany, że przez cały tydzień snuł się po Hogwarcie niczym cień człowieka i
nie miał nawet siły pomyśleć o tym z kim pójdzie. Lily jeszcze przed
rozpoczęciem przygotowań do balu, miała go dość. Potter na każdym kroku
zadręczał ją prośbami o wspólne pójście, a Rosie oczywiście starała się namówić
Evans, by wreszcie się zgodziła.
- Rogacz,
mamy deficyt dobrych dup w Hogwarcie. – mruknął Black ze zrezygnowaniem
zagłębiając się w miękkim materiale fotela, stojącego naprzeciwko kominka.
Remus z Jamesem jednocześnie wybuchli śmiechem, a Peter im zawtórował. Łapa
zmierzył ich chłodnym spojrzeniem i wywrócił oczami.
- Znam taką
jedną DUPĘ, z którą mógłbyś pójść. – zachichotał Potter, szepcząc coś na ucho
Lunatykowi, po chwili i on zaniósł się śmiechem. Młody arystokrata od razu
bardziej zaciekawił się rozmową.
- Ilsa
McPatterson. – Rogacz nie wytrzymał i zaśmiał się tak głośno, że uczniowie
zgromadzeni w Pokoju Wspólnym zwrócili swoje zdziwione spojrzenia w ich
kierunku.
- Pewnie
pójdzie z bratem tak jak ostatnio! – Syriusz wykrzywił się w grymasie, gdy
wyobraził siebie w objęciach tej niskiej, krępej Gryfonki, z przetłuszczonymi
mysimi włosami i z mnóstwem pryszczy na twarzy.
- Kate
Barents z chęcią poszła by z Tobą, nie tylko na bal… - Remus puścił oczko
przyjacielowi.
- Chyba
obraziła się, za to jak ostatnio spławiłem ją w Sali Wejściowej. – chwilę
zastanowił się czarnowłosy, mrużąc lekko oczy.
- Mnie za
to Allyson nie odpuszcza na krok! Jest taka wkurzająca! – żachnął się James,
krzywiąc się.
-
Przynajmniej wiesz teraz jak czuje się Lily. – zachichotał Peter, przybijając
piątkę Blackowi. Potter prychnął cicho, patrząc na Syriusza z iście huncwockim
uśmiechem.
- Łapo,
Rosie zaliczana jest do grona „Dobre dupy Hogwartu, z którymi Syriusz mógłby
iść na bal”! – zniżył głos do poziomu szeptu, nachylając się nad przyjacielem.
W oczach Blacka zabłysnęły wesołe ogniki, którym towarzyszył leki uśmiech na
jego przystojnej twarzy.
- A wiesz,
że to jedna z mądrzejszych rzeczy, które kiedykolwiek powiedziałeś? – Black
uśmiechnął się, widząc McRain, która zeszła właśnie ze schodów prowadzących do
damskiego dormitorium i rozsiadła się obok Jamesa. Brunetka już od dłuższego
czasu, wywoływała w Blacku jakieś nieznane mu do tej pory uczucia. Gdy tylko
zjawiała się gdzieś w pobliżu na jego twarzy automatycznie pojawiał się uśmiech,
a żołądek wykręcał się w różnych kierunkach. Miejsca, które choćby przez
przypadek musnęła dłonią przyjemnie mrowiły go, a po plecach przebiegał
zagadkowy dreszcz.
- Gdzie
Lily? – od razu ożywił się Potter.
- W
dormitorium. Powtarza transmutację. – mruknęła beznamiętnie, poprawiając
wystającą, ze swetra Remusa metkę. Chłopak uśmiechnął się do niej w geście
podziękowania.
- W piątek
wieczorem?! Po co?! – Rosie wzruszyła ramionami, ignorując wybuch Blacka.
- W tym
roku mamy OWuTeMy! – oburzyła się Lily, która właśnie stanęła za fotelem
Syriusza. – Wy też powinniście zacząć powtarzać! Ani się nie obejrzycie i już
wszyscy będziemy pisali testy!
- Liluś, ty
i tak zdasz na same wybitne. – wtrącił się James odchylając się nonszalancko na
kanapie. Evans zignorowała jego wypowiedź, prychając cicho.
- Racja,
powinnaś trochę przystopować Ruda. Testy są dopiero pod koniec roku, a mamy
dopiero listopad… - zaczął Remus jednak rudowłosa mu przerwała.
- Już
prawie grudzień … chociaż może macie rację… - zaczęła przecierając zmęczone
oczy. – Jestem już zmęczona tą nauką. – mruknęła siadając na miękkim dywanie i
opierając się plecami o kolana McRain.
- Ej,
McRain… - zaczął Syriusz, a wszyscy popatrzyli się na niego zdziwieni. Raczej
nie zwracali się nawzajem bezpośrednio do siebie. Zazwyczaj Rosie rozmawiała z
Remusem lub z Jamesem, ale z Blackiem rzadko. Łapa miał znacznie lepsze
kontakty z Evans niż z brunetką, ale wtedy miało się to wszystko zmienić.
Kontynuował dopiero, gdy usłyszał ciche mruknięcie z jej strony. – Chodź,
pogadamy. – Lupin parsknął śmiechem, jednak zagłuszył chichot, chowając twarz w
rękaw swojego swetra. Brunetka wzruszyła ramionami i podążyła za Blackiem.
Stanęli w odległym kącie pokoju wspólnego. Tam nie mogli dostrzec ich przyjaciele.
Syriusz uśmiechnął się, opierając dłoń o ścianę, tuż nad głową dziewczyny.
Pochylił się lekko nad nią, przybliżając swoją twarz do jej.
- Co Ty na
to, żeby dwudziestego piątego grudnia, bawić się całą noc w moim towarzystwie?
– mruknął wprost do ucha McRain. Po plecach przebiegł jej zimny dreszcz, mimo to, zrobiło jej się strasznie gorąco.
- Hmmm… -
Rosie wciągnęła zapach jego pięknych męskich perfum i kolana niemalże ugięły
się pod nią. Przejechała wzrokiem po jego umięśnionych ramionach, zatrzymując
oczy na wysokości jego żuchwy. – Kusisz Black… - uśmiechnęła się zadziornie.
Chłopak popatrzył jej głęboko w oczy. W jego głowie zahuczało. W tym momencie
nie liczyło się nic, tylko ona.
- To jak? –
ponaglił ją.
-
Zastanowię się … - mruknęła, uśmiechając się lekko. Odepchnęła się od ściany i
wyminęła Blacka, kierując się w stronę swoich przyjaciół. – Idziesz czy nie? –
zaśmiała się, widząc Syriusza, wciąż stojącego w tej samej pozycji, w jakiej go
zostawiła.
***
Uliczki miasteczka Hogsmeade, wieczorami, stawały się
jeszcze bardziej tajemnicze. Kurtyny mgły rozciągające się pomiędzy domami,
dodawały scenerii grozy, a każdy najcichszy dźwięk mroził krew w żyłach. W
jednym z ciemnych zaułków pojawiło się sześć postaci. Wśród nich znalazła się jedna
dziewczyna. Szesnastolatkowie przemaszerowali główną ulicą, po czym zniknęli za
zakrętem. Wyszli na małą polankę na wzniesieniu, gdzie czekało już na nich
trzech czarodziejów w maskach. Jedna z postaci zdjęła kaptur, a po jej plecach
spłynęły pukle czarnych loków.
- Snape,
dłużej się nie dało? Wiesz, że gdyby Dumbledore się dowiedział, bylibyście
zgubieni! – warknęła kobieta, w blasku księżyca, jej nieskazitelna cera lśniła.
- Ciszej
Bello. – skarcił ją, stojący obok mężczyzna.
- Nie
pouczaj mnie Malfoy! – zagroziła. – Złapcie nas za ramiona, będziemy się
teleportować. – poinformowała beznamiętnie. Po chwili, wszyscy, zniknęli z
głuchym pyknięciem.
***
- Ominęło
nas coś? – Rosie rzuciła się na sofę zajmując miejsce pomiędzy Lily i Jamesem.
Rozejrzała się po pomieszczeniu, Peter zniknął gdzieś, a Lupin grał z Jamesem w
szachy. Szatyn ograł Rogacza drugi raz z rzędu, zanim Potter zdążył na dobre
wciągnąć się w grę.
- Lilka
dostała liścik! – Lunatyk wyszczerzył zęby, po raz kolejny wygrywając z
brunetem. James zaklął siarczyście, po czym odchylając się do tyłu, poczochrał
włosy na czubku głowy. Kątem oka spojrzał na Lily, która spłonęła rumieńcem.
- Liścik? –
podłapał temat Black, szczerząc zęby w zadziornym uśmiechu.
- Tak!
Miłosny! – zachichotała Evans, a Rosie wyrwała jej z ręki kawałek pergaminu.
- Jesteś najpiękniejszą i najwspanialszą
kobietą, jaką kiedykolwiek miałem okazję spotkać na mojej drodze. Nikt nigdy
nie sprawił, że czułem się tak wyjątkowy jak przy Tobie. Jeżeli miałabyś ochotę
mi odpisać, list daj szarej sowie uszatej z białą obręczą wokół szyi. Sowiarnia,
na prawo od wejścia. Wielbiciel. Romantyk. – prychnęła po chwili McRain
śmiejąc się.
- Dorzucił
jeszcze kwiatka. – mruknęła Lily, podając brunetce małą niebieską niezapominajkę.
- No
pięknie, jeszcze chaszcza masz w prezencie. – Black wyszczerzył zęby, a wszyscy
zarechotali dziko.
- Odpiszesz
mu? – zapytał James, poważniejąc.
- Nie wiem,
może. – odparła Evans beznamiętnie.
- No dawaj
Lilka! – wykrzyknęła entuzjastycznie Rosie, podrywając się z sofy. – Chodź
idziemy! – złapała ją za rękę i pociągnęła za sobą.
- Ale
gdzie? – zaśmiała się Lily. James wywrócił oczami, a Syriusz i Remus zagłębili
się w partii szachów czarodziejów.
- No jak to
gdzie?! Do Sowiarni!
Drogi Wielbicielu!
Czuję się trochę niezręcznie, nie wiedząc kto napisał do mnie tyle
miłych słów, a ja nie mogę mu się odwdzięczyć. Czemu nie chcesz się ujawnić? Z
chęcią bym Cię poznała!
L.E.
PS. Dziękuję za kwiatka!
Rosie zwinęła w mały rulonik kawałek pergaminu i przywiązała
go czerwoną aksamitką do nogi brązowej uszatki, wskazanej przez tajemniczego
Wielbiciela rudowłosej. Brunetka uśmiechnęła się szeroko do Evans, która stała
z niemrawą miną. Sowa po chwili wyleciała przez okno, a McRain zwróciła się do
przyjaciółki.
- To takie
romantyczne! – westchnęła, popychając drzwi Sowiarni. W ich twarze uderzył
gwałtowny podmuch chłodnego powietrza. Mimo, że dochodziła dopiero osiemnasta
to niebo zasnuło się czernią. McRain
zwróciła swój wzrok na chatę gajowego Hagrida i westchnęła głęboko. Od początku
roku Rubeus nie pojawił się w zamku. James dowiedział się od swoich rodziców,
że dyrektor szkoły wysłał go, by namówił olbrzymy z innych krajów do walki
przeciwko Voldemortowi. Przyjaciołom brakowało gajowego, do którego lubili
chodzić na herbatę. Codziennie rano z nadzieją sprawdzali, czy przypadkiem
zasłonki w chatce nie rozsunęły się.
- To
idiotyczne! – Lily wywróciła oczami, szczelniej otulając się szalikiem. Sama
nie wiedziała co o tym wszystkim myśleć. W pierwszej chwili ucieszyła się jak
głupia, jednak po chwili dotarło do niej, że mogą to być jakieś głupie żarty.
Po długich namowach Rosie zgodziła się odpisać na liścik i dać sprawom potoczyć
się samodzielnie. Gdy maszerowały przez błonia, Evans przypomniała sobie
o rozmowie, której nie przeprowadziła z brunetką. – Rosie… - mruknęła cicho.
- Tak?
- Czy…czy
Ty kochasz Syriusza? – brunetka poczuła jak jej policzki, pod wpływem
spojrzenia rudowłosej przybierają kolor dojrzałej wiśni. Nie za bardzo
wiedziała jak odpowiedzieć na pytanie.
Fakt 1: Black mi się
podoba, to prawda, ale czy można to nazwać zakochaniem?
Fakt 2: Jest tak
przystojny, że doprawdy, nie ma kobiety, której nie pociągałby ten młody
arystokrata.
Fakt 3: Nie znam go
zbyt dobrze, ale na tyle na ile go znam, mogę powiedzieć, że się w nim
zauroczyłam.
- Niee, nie
no niee… - pokręciła głową, krzywiąc się lekko. – Nie nazwałabym tego
zakochaniem. Ale fakt zauroczyłam się w nim i to znacznie bardziej niż bym
chciała. – o ile to możliwe, spłonęła jeszcze większym rumieńcem. Zignorowała
dźwięk wydany przez Lily, który do złudzenia przypominał wiedziałam. – Ale wiesz, że to zostaje między nami! – Rosaline
zagroziła jej palcem, na co obie wybuchły gromkim śmiechem. – A Ty jak tam z
Rogaczem? – humor rudowłosej momentalnie się zmienił. Jej twarz nieco zbladła,
a oczy stały się matowe.
- A co ma
być? – odprychnęła, trochę zbyt sucho niż chciała. Brunetka wzruszyła
ramionami. – Teraz mam cichego Wielbiciela. – odparła, a na jej twarzy pojawił
się zadziorny uśmiech. Weszły do przytulnej Sali Wejściowej. Dopiero po
dłuższej chwili ich ciała ogarnęło przyjemne ciepło. Wmaszerowały do Wielkiej
Sali, w której unosił się zapach przeróżnych potraw, a szczęk sztućców
zagłuszały wesołe rozmowy uczniów. Szybko pochłonęły kolację i w towarzystwie
Huncwotów wróciły do Pokoju Wspólnego.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz